wstecz

Transalp Klub Polska
Zlot: Ustrzyki Dolne
Bieszczady, Ukraina

1 - 3 wrzesnia 2006 roku
Piątek 1 wrzesnia
Z Wrocławia do Ustrzyk zrobiliśmy 513 kilometrów, a na ośrodek dotarliśmy 5 minut przed północą w piątek. Zaparkowaliśmy moto koło domku, odpięliśmy kufry i szybko opanowaliśmy domek.
trasa dnia - dojazd w Bieszczady

Sobota 2 wrzesnia
Rano nie jest lekko bo już o 8 było śniadanie. Po posiłku przygotowujemy się do wyjazdu na Ukrainę. Jedziemy do miasta aby wymienić trochę kasy, ale okazuje się, że kantor nic nie ma. Jedziemy więc na przejście graniczne z Ukrainą, aby tam wymienić kasę. Tutaj udaje się każdemu zakupić walutę i możemy jechać dalej. Ponieważ kolejka do tej granicy jest strasznie długa, jedziemy drogą okrężną, czyli najpierw na Słowację i dopiero potem na Ukrainę. Z Ustrzyk do granicy Słowacji robimy 68 km, tutaj kontrola papierów i jedziemy dalej.
Przez Słowację przelatujemy szybko, bez zbędnych postojów i po przejechaniu 87 km jesteśmy na granicy słowacko - ukraińskiej.
Granica ukraińska
Na granicę SK-UA dojeżdżamy o godzinie 13.30. Odczekujemy kilka samochodów i zaczynają nas odprawiać Słowacy. Najpierw jeden z pograniczników sprawdza dowody rejestracyjne i zgodność numerów seryjnych na ramach motocykli. Potem do pierwszego okienka, tam chcą paszporty i dowody rejestracyjne, po czym długo stukają na klawiaturze komputera. Po wszystkim, oddają papiery i do kolejnego okienka. Tam ponownie te same papiery i ponownie długie stukanie na klawiaturze. Jak już się im znudziło oddali papiery i można było się przeturlać kawałek dalej do ukraińskich urzędasów. Najpierw od jednego stojącego na ulicy dostajemy małą karteczkę (nr 1) na której wpisuje numer rejestracyjny motocykla i jego markę. "Honda" napisali normalnie, ale "BMW" już cyrylicą. Kolejną karteczkę (nr 2) od tego samego gościa należy już wypełnić samemu, a są na niej między innymi: imię, nazwisko, data urodzenia, płeć, obywatelstwo, cel podróży (np. turist), miejsce, do którego się jedzie (dokładny adres: miasto, ulica i numer domu), nr rejestracyjny motocykla, nr ramy. Część tych danych musi być pisana dwukrotnie, bo karteczka ma linię po której będzie później przedarta na dwie części.
Oczywiście nie ma możliwości, że nie wiesz gdzie jedziesz (jak to często bywa podczas turystyki), wiec każdy z nas dostaje jakiś adres w jakiejś miejscowości i tak wpisuje. Dodatkowo zalecenie, że jak się będą dokładnie pytać po co się jedzie to należy powiedzieć, że na wódkę do kolegi J. Jak na tamte klimaty wytłumaczenie zapewne nie do obalenia... Są również trzy krateczki podpisane "SEX". Zastanawiamy się, co tam wpisać. "Bardzo chętnie"? ;) Z tymi dwoma karteczkami, paszportem i dowodem rejestracyjnym do pierwszego okienka. Tam znowu stukają na klawiaturze, odrywają górną część karteczki z danymi personalnymi (nr 2) i oddają wszystko i dolna część karteczki nr 2. Znowu trochę przestawiamy motocykle i tutaj ogląda je inny gościu sprawdzając numery ramy. Przychodzi celniczka, zagląda do kufrów i pyta o papierosy, wódkę, narkotyki... Moje dziwne spojrzenie najwyraźniej jej wystarczyło bo sobie poszła. A o uran i pluton nie spytała :)
Podjeżdżamy z 300 metrów, już niby za przejście graniczne, ale znowu jakiś mundurowy czegoś chce. Okazuje się, że zabiera nam małe karteczki (nr1), które dopiero co dostaliśmy od pierwszego Ukraińca. Gdzie tu logika? Jeden wypisuje papier i za chwilę zabiera go drugi, najwyraźniej mają za dużo papieru. Z granicy wyjeżdżamy więc tylko z kawałkiem karteczki nr 1, o godzinie 14.50, a więc tracimy na zabawy słowackich i ukraińskich pograniczników 1 godzinę 20 minut!







Ukraina
750 metrów za granicą pierwsza ukraińska stacja benzynowa. Każdy tankuje ile się da, oczywiście z powodu dużej ilości maszyn trwa to trochę. Przy okazji mamy możliwość podziwiać metodę tankowania samochodów przez tubylców, czyli przechylanie samochodu. Na stacji stoi też zaparkowana czarna Łada Samara, z czarnymi szybami, z boku stoi 3 gości, wszyscy w czarnych dresach z trzema białymi paskami każdy... Ach co za widok! Ze stacji kierujemy się na północ drogą wzdłuż polskiej granicy. Po drodze mijamy mnóstwo wiosek, gdzie każdy z mieszkańców wpatruje się w nas jak w jakiś ufoków. Dzieciaki machają stojąc na środku drogi nie widząc nadjeżdżających z naprzeciwka innych samochodów. Wołgi, Moskwicze, stare Łady, Ziły i Gazy to standardowy widok. Niektórzy młodsi ujeżdżają dwudziestoletnie BMW.
Po przejechaniu 54 kilometrów od granicy, bardzo blisko polskiej granicy (sam cypelek Bieszczad), na drodze spotykamy kontrolę. Szlaban, buda z której wysypują się żołnierze, napisy informujące, że zaczyna się jakaś "Lwowska Kraina" (pewnie jakieś województwo czy coś). Zaczynają sprawdzać paszporty, raczej tak dla zasady, bo bardzo pobieżnie, a po kilku osobach rezygnują. Wojak policzył tylko ilość motocykli i kazał jechać.
Jedziemy wiec dalej główna drogą na północ. "Główna droga" brzmi dumnie, a w rzeczywistości to cały czas telepie nami na nierównościach i łatach w asfalcie. Na chwilę zbaczamy z przelotowej drogi do miejscowości Turka w celu znanym tylko organizatorom wyjazdu. Ponownie wracamy na trasę, krowa atakuje jednego z naszych i tylko o włos mija motocykl jadący przede mną. Wyglądało to poważnie, i wcale nie zdziwiła mnie pobladła twarz kierowcy. Po chwili kolejna kontrola. Znowu kilku żołnierzy sprawdza jadących z przodu, jeden zaczyna od końca. Do środka kolumny żaden nie dotarł, wiec nie miałem zaszczytu być kontrolowany. Jeden pyta, czy mam taką kamizelkę jak kolega (pokazując na żółte wdzianko sąsiada) . Zastanawiam się chwilę co odpowiedzieć i gdzie jest kruczek, w końcu pytam: "A trzeba? Po co?" On odpowiada, że myślał "że mu podarok zrobię" (prezent się znaczy). A wiec jednak jest kruczek... A w zęby by nie chciał?
Znowu jedziemy dalej, aby w końcu trafić do knajpki na długo oczekiwany obiad. Tutaj gleba jednego z Transalpów (Bełkota) kończy się ułamaniem klamki przedniego hamulca. A do domu daleko...







Zamawianie obiadu jest kolejnym wyzwaniem. My coś mówimy, pani za ladą cos mówi i pisze na kartce i tylko powtarza " da, da". Efekt jest taki, że coś zostaje zamówione, a co - to się miało okazać. Ja trafiłem całkiem nieźle i daje się to zjeść, ale ilość pozostawia wiele do życzenia. Inni mieli mniej szczęścia, no chyba że zestaw zupa + surówka to coś normalnego. Na obiad zajechaliśmy o 17.20 i zeszło nam do 18.40.
Dalej startujemy na północ w kierunku Starego Samboru. Tutaj z Jackiem odłączamy się od grupy i jedziemy do Samboru, reszta grupy na granicę UA - PL. Do miasta prowadzi idealnie proste 15 km drogi, a po drodze zapada całkowity zmrok. Już w mieście wpadam w jakąś głęboką dziurę, huk aż niemiło. Okazało się, że są to wycięte prostokątne kawałki asfaltu przygotowane do naprawy. Oczywiście żadnych znaków itp. Na szczęście oględziny przedniej felgi i opony nie wykazują strat, odgłos uderzenia zwiastował coś odwrotnego.
Kręcimy się trochę po mieście, do rynku nie daje się dojechać, ale za to znajdujemy duży kościół z budowaną obok dzwonnicą. Na ziemi leży wielka kopuła przygotowana do wyniesienia na szczyt dzwonnicy. Kształt kopuły oczywiście bardzo charakterystyczny dla wschodnich cerkwi itp. Jeszcze tylko wycieczka wylotówką w stronę Lwowa na stację benzynową po naklejki UA. Po drodze ponowna niespodzianka w postaci braku 20 metrów asfaltu na głównej drodze, zamiast niego dziurawy szuter, oczywiście miejsce nieoświetlone i nie oznakowane.
Dowiedziałem się o nim jak już na nie wjeżdżałem próbując trochę wyhamować. Porzucało mną trochę, ale nic nie odpadło od moto, więc było ok. Z Samboru szybki powrót do Starego Samboru i dalej przez Chyrov do granicy Polski (Krościenko). Chwilę wcześniej tankujemy do pełna na jednej z przygranicznych ukraińskich stacji benzynę 95. Na przejściu omijamy samochody i głębiej spotykamy naszą grupę. Na Sambor poszła nam ponad 1 godzina, a okazało się że nasi dalej czekają.
trasa dnia - Bieszczady, Słowacja, Ukraina



Granica UA-PL
Na granicy oczywiście ponownie dziwne metody odprawiania. Najpierw po dwie osoby mogły przestawić motocykl kilka metrów do przodu i dopiero wtedy udać się do ukraińskiego okienka. Tam znowu stukają na komputerze i zabierają połówki karteczek (nr 1), które wypisywaliśmy przy wjeździe na Ukrainę. Potem można podjechać do już polskiego okienka straży granicznej. W nim gościu popytał się o motocykl (nie służbowo, tak po prostu z ciekawości jak człowiek - w końcu jakieś normalne traktowanie). Kawałek dalej okienko celników i pani pytająca o papierosy, wódkę itp. Tutaj kilka żartów w stylu "a o uran pani nie pyta..." i już można jechać.
Wreszcie jakiś normalny kraj!!!
Na tej granicy zeszło 50 minut, ale dla mnie i Jacka, reszta jak już pisałem czekała dłużej o naszą wizytę w Samborze.
Do naszego ośrodka w Ustrzykach docieramy na godzinę 22.30 cały czas jadąc w gęstej mgle.

Tutaj grill, ognisko i inne do późnych godzin nocnych...



Niedziela 3 wrzesnia
Rano o 9 śniadanie, potem pakujemy motocykle i wyjazd do domu, ale najpierw na wycieczkę po Bieszczadach.
Miro i Młody oprowadzają nas po ciekawych miejscach wokół Jeziora Solińskiego, a w miłej knajpce nad jeziorem posilamy się przed dalszą podróżą. Po Bieszczadach zrobiliśmy 78 kilometrów - analizując na mapie naszą trasę wychodzi na to, że przejechaliśmy Małą Pętlę Bieszczadzką.
Pozostało w końcu udać się w stronę domu, startujemy do Krosna i dalej na zachód. Po drodze co pewien czas, odpadają kolejne osoby. Od Górnego Śląska zostajemy już tylko w dwa motocykle, wskakujemy na autostradę i szybko przelatujemy do Wrocławia.
Razem 530 kilometrów od końca wycieczki po Bieszczadach, czyli razem 608km od rana. W nocy jesteśmy w domu cali i zdrowi.
zwiedzanie Bieszczad
powrót do domu

Maju