|
|
Chorwacja 2009 Termin: 9 - 16 maja 2009 roku |
|
Uczestnicy: Maju i Kasia na Hondzie Transalp |
|
Chcemy odwiedzić najbardziej znane miejsca próbując przy okazji odkryć nieznane dla ogółu okolice. |
9 maja, sobota Rano startujemy z Wrocławia na południe. Trasa wiedzie przez Kotlinę Kłodzką, Brno (CZ), Wiedeń (A), Graz (A), Maribor (SLO), Zagrzeb (HR). Docieramy na wcześniej upatrzony kemping tuż koło Plitvickich Jezior. O tej porze roku nie ma problemu z miejscami, więc na nocleg wybieramy bungalow. Cena jedyne 27 Euro. Przebyta droga – 840km. |
|
|
|
||
|
10 maja, niedziela Rano przejeżdżamy kilka kilometrów i zostawiamy moto na jednym z parkingów koło jezior. Parkowanie dla motocykli jest bezpłatne. Kurtki do kufra, kaski tradycyjnie przypinamy do motocykla i po zakupie biletów idziemy za strzałkami do jezior. Jest tutaj kilka możliwych wejść i kilka opcji zwiedzania. Bez problemu można zacząć zwiedzanie jedną trasą, a skończyć inną, niezbędny transport zapewni nam statek lub specyficzny autobus. Przez kilka godzin chodzimy sobie wyznaczonymi ścieżkami wśród wody, lasów i niezliczonych wodospadów. Ruch turystów nie jest duży i bez większego problemu można fotografować bez „obcych” w tle. O godzinie 14.00 ruszamy w dalszą trasę w kierunku Zadaru. 75 kilometrów jedziemy zielonym płaskowyżem, po czym odnajduję upatrzoną wcześniej małą drogę przez góry. Ta trochę mnie zaskakuje, bo okazuje się regularnym szutrem, jednak nie zmienia to naszej trasy. Wspinanie się obciążonym motocyklem po kamieniach idzie tym sprawniej im szybciej się jedzie - w sumie to dość oczywiste, ale czasami stresujące. Podczas tego przejazdu przez góry nie można nawet na chwilę zejść z drogi – tabliczki „uwaga miny” wyglądają dość przekonująco. Ot taka dodatkowa atrakcja, wspomnienie ostatniej wojny w Jugosławii. Kiedy już docieramy do szczytu, kończy się las i zaczynają nas otaczać surowe skały, niska trawa, czasami charakterystyczne murki poukładane z kamieni. Co pewien czas przy drodze można dostrzec pamiątkowe tablice ku czci poległych partyzantów. Na zjeździe z gór spotykamy najpierw małą kapliczkę z piaskowca, trochę niżej kościół o ciekawym kształcie i bezpośrednio koło niego pozostałości po starszej, kamiennej budowli. Nigdzie się nie spieszymy więc cały przejazd tym szutrowym odcinkiem wraz z licznymi przerwami zajmuje nam 2 godziny. Podczas tego górskiego przejazdu mija nas szosowy motocykl, a na samym końcu spotykamy Transalpa startującego pod górę w przeciwnym kierunku. Koniec naszej szutrowej drogi następuje tuż nad autostradą, a dokładnie nad początkiem kilkukilometrowego tunelu. Nie oznacza to jednak, że droga się kończy, zamienia się tylko na wąski i kręty asfalt przy którym wciąż spotyka się tabliczki o minach. Od miejscowości Obrovac jedziemy już pełno wymiarową drogą w stronę Zadaru. Przelot tą drogą to tylko 50 km, z czego 15 to jedna długa prosta. Około godziny 19.00 trafiamy do małej nadmorskiej miejscowości kilka kilometrów od Zadaru, gdzie zamierzamy poszukać noclegu. Na mapie jest zaznaczony kamping, ale jakoś nie za bardzo go widać. Ponieważ wszędzie na około wiszą tabliczki o pokojach do wynajęcia, zaglądam do pierwszej nadmorskiej willi i pytam do nocleg. O tej porze roku mamy do dyspozycji dowolny pokój, nawet pięcioosobowy, wszystko w tej samej rozsądnej cenie 20 Euro. W kwaterze zostawiamy wszelkie niepotrzebne kufry i jedziemy do Zadaru. Kierujemy się od razu na półwysep gdzie jest najciekawsza część miasta. Podczas postoju na światłach jakiś tubylec najpierw zerka na naszą rejestrację, a po tym rozpoznaniu łamaną polszczyzną pyta: „pokoje?”. Jest dość zdecydowany, bo gdy odpowiadamy „nie trzeba” ten dalej próbuje wcisnąć nam nocleg mówiąc coś w rodzaju „jak to nie trzeba?”. Kawałek dalej parkujemy na skraju małego parkingu, profilaktycznie przypinamy się do jakiegoś słupa i już piechotką idziemy zwiedzać miasto. Po lewej katedra, po prawej muzeum, no około wszechobecny kamień. Podczas naszego spaceru wąskimi uliczkami Zadaru powoli zapada zmierzch, miasto rozświetlają latarnie, a wydeptane do połysku kamienne uliczki odbijają uliczne światła. Kamienne stare miasto i wąskie uliczki to widok, który spotkamy jeszcze nie raz na tym wyjeździe. Po obejściu interesującego nas kawałka miasta wracamy do naszej kwatery na nocleg. Dzisiejsza trasa na kołach to zaledwie 206km. | |
11 maja, poniedziałek Rano startujemy wzdłuż morza jedyną drogą na południowy-wschód. Kiedy nadarza się okazja, zjeżdżamy z drogi nad samą wodę i zatrzymujemy się na godzinkę. W wodzie można zaobserwować bogate morskie życie: jeżowce, małże, kraby i oczywiście ryby. Część z nich została uwięziona w rozpadlinach skalnych, gdzie fale utworzyły małe jeziorka. Jedziemy dalej, 20 km przed Sibenikiem skręcamy na północ w głąb lądu. Odbijamy od morza aby dotrzeć do Parku Narodowego Krk, a dokładnie w jego północną część. Naszym celem w tym parku nie są oblegane przez turystów wodospady - te są podobne do Plitvickich Jezior tyle ze mniejsze. Kierujemy się na wzniesienie nad rozlewiskiem rzeki Krk (jezioro Visovac) w miejsce gdzie z góry będzie można dostrzec małą wysepkę, na której znajduje się klasztor. Miejsce do którego docieramy to w końcowej fazie droga szutrowa nie zaznaczona na żadnych mapach. Posiadałem tylko współrzędne geograficzne tego miejsca, a drogę wyznaczył GPS w oparciu o kilka punktów pośrednich ustalonych na podstawie zdjęć satelitarnych okolicy. Rozpościera się stąd widok na rzekę Krk oraz wspomnianą wcześniej wyspę - wszystko to widoczne z góry. Kiedy się już napatrzyliśmy, wracamy na główną drogę i docieramy do mostu nad rzeką Krk. Tuż przy nim zaczyna się szutrowa droga, którą można dotrzeć pod same wodospady, ale nie jest ogólnie dostępna. Wprawdzie pani przy szlabanie powiedziała, że jednoślady mogą jeździć, ale co najwyżej skutery. Byliśmy za mało podobni do skutera, więc się nie udało wjechać, a piechotą trzeba iść sporo ponad godzinę w jedną stronę. Skoro nie udało się łatwo i szybko dotrzeć do tego opcjonalnego celu, zgodnie z wcześniejszym planem nie zwiedzamy kolejnych wodospadów. Kilkanaście kilometrów dalej wjeżdżamy do Sibenika. Najpierw robimy objazd miasta, aby zorientować się w ciekawych miejscach, a na wybrzeżu parkujemy na szerokim deptaku i polujemy na coś do jedzenia. Poruszanie się na motocyklu daje niesamowitą przewagę w parkowaniu w tych ciasnych miastach. Podczas gdy my ustawiamy się na chodniku, tuż obok miejscowy urzędnik wlepia mandaty samochodom za złe parkowanie. W mieście nie zabawiamy za długo, rzut oka na miasto i zamek na wzgórzu. Jedziemy dalej wzdłuż morza aby dotrzeć w okolice Trogiru i Splitu. Miasta są od siebie oddalone o 25km, więc my szukamy noclegu pośrodku. Droga Sibenik - Trogir to zaledwie 60 km. Parkuje motocykl nad samą wodą, idę popytać o możliwości noclegu w okolicznych domach. Najbliższy oferuje noclegi, ale okazuje się , że mają tylko apartament. Za dwa noclegi życzą sobie 100 Euro, ale po chwili rozmowy i poinformowaniu właścicielki ile płaciliśmy dotychczas, ostatecznie dobijamy targu – 60 Euro za dwie doby. Większość wyposażenia apartamentu (może lepsze słowo to studio: wyposażona kuchnia, pralka, TV, klima i takie tam) nie jest nam potrzebna, ale przecież nie będziemy wybrzydzać. Teraz możemy pozbyć się zbędnego bagażu i na spokojnie (jest godzina 18.00) jechać zwiedzać okolice, dzisiaj będzie to Trogir. Do miasta trafiamy w kilka minut, motocykl parkujemy na parkingu przeznaczonym dla jednośladów, który znajduje się oczywiście przy samym starym mieście. Kurtki do kufra, kaski zapinamy do motocykla i zaczynamy szwędanie się po mieście. Nad wodą jest szeroki deptak obsadzony palmami, a wszystkie budowle są oczywiście z kamienia. Wnętrze starego miasta to charakterystyczne wąskie uliczki, na których spotyka się również parkujące skutery. Na zachodnim brzegu starego miasta jest niewielki zamek, na północy przy małym kanale niska baszta, wnętrze to oczywiście kamienice i kościoły. Trogir jest przedzielony kanałem Trogirskim, który oddziela kontynentalną część miasta (na niej stare miasto) od reszty położonej na wyspie Ciovo. Z deptaku nad kanałem na starym mieście widać potężny dziób budowanego w pobliskiej stoczni statku. W mieście spędzamy kilka godzin aż do zapadnięcia ciemności, kolejne zdjęcia i wracamy na nocleg. Przejechana dziś droga to tylko 223km. |
|
|
|
12 maja, wtorek Do południa postanawiam lepiej spenetrować okolice Trogiru i wyspę Ciovo. Jadę więc przez most w mieście Trogir, po czym wzdłuż brzegu na zachodni kraniec Ciovo. Wybrzeże wyspy jest wysokie, a w dole widać małe, piaszczyste zatoczki. Na końcu wąskiej asfaltowej drogi jest małe miejsce parkingowe. Jest to odludne miejsce, kilka ostatnich kilometrów to tylko drzewa, oliwki i spora ilość kamiennych murków. Z tego miejsca bardzo blisko jest już do klasztoru Gospa Prizidnica wybudowanego na skalnej półce nad wybrzeżem Adriatyku. Dalej robię objazd pozostałych rejonów wyspy, gdzie trafia się również trochę szutru. Po raz kolejny napotykam na zamknięte, remontowane drogi, więc nie wszędzie mogę dojechać. Przed sezonem to nawet zrozumiałe. Wracam na kontynent i w połowie drogi między Trogirem i Splitem, na wysokości miasta Kastel (gdzie obecnie mieszkamy) wspinam się drogą w góry rozciągające się wzdłuż linii brzegowej. Docieram na wysokość 480m npm, skąd rozpościera się widok na cały Kastelański Zalew z Trogirem po prawej, Splitem po lewej. Wracam na dół, gdzie wstępuję do naszej bazy noclegowej, zabieram Kasię, która od rana smażyła się na plaży i jedziemy do Splitu. Tutaj tradycyjnie trafiamy do starego miasta, gdzie ponownie parkujemy przy samym deptaku na gratisowym parkingu dla motocykli. Tradycyjnie zwiedzamy zabytkowe centrum, gdzie mijamy kamienne domy, kościoły, muzea, pałac Dioklecjański. Tym razem nie czekamy do zmierzchu w centrum tylko jedziemy kilka kilometrów w stronę naszego noclegu, a w miejscowości Solin odnajdujemy miejsce zwane Salona. Znajdują się tutaj starożytne ruiny miasta, ze sporym amfiteatrem. Wejście na teren ruin jest oczywiście płatne, ale nie o tej porze dnia. Dodatkowo amfiteatr jest w miejscu najbardziej oddalonym od wejścia i można do niego dojść, a nawet dojechać małą osiedlową uliczką od tyłu. Mało tego, na murach amfiteatru jest nawet wybudowany dom - najwyraźniej konserwator zabytków tutaj kiedyś nie zaglądał. Ruiny zwiedzamy o godzinie 21.00 i zaczyna się już ściemniać. Gdy już się napatrzyliśmy, wracamy 8 km i już jesteśmy w naszej noclegowni. W dniu dzisiejszym nie jechaliśmy do przodu, tylko zwiedzaliśmy najbliższą okolicę, przejechane 112km. | |
13 maja, środa Dzisiaj w planach jest przejazd do Dubrownika. Jedziemy wzdłuż morza, mijamy Split i 20 km dalej postanawiam odbić od wybrzeża i wjechać w góry. Początkowo droga wiedzie nisko wzdłuż rzeczki, z biegiem czasu jednak coraz bardziej się wznosi. Taką górską drogą jedzie się całkiem przyjemnie a i ruch samochodowy jest znacznie mniejszy. Mijamy elektrownie wodną położoną u stóp góry, po której zboczu woda płynie wielkimi rurami wprost do budynków elektrowni. Chwilę później jesteśmy nad tą elektrownią, przy początku tych wielkich rur, koło małej kapliczki i krzyża, skąd rozpościera się widok na całą kotlinę. Stąd zaczynamy już zjeżdżać w dół i po kilku kilometrach ponownie trafiamy na wybrzeże. Dalej jedziemy wciąż w tym samym kierunku, wzdłuż morza, w stronę Dubrownika. Ruch na drodze nie jest duży, jedzie się szybko i bezproblemowo. Na przydrożnym straganie zaopatrujemy się w worek pomarańczy i już mamy zapas witaminek na wiele dni. W końcu na naszej drodze pojawia się przejście graniczne. Aby dojechać do Dubrownika trzeba na chwilę wjechać do Bośni i Hercegowiny po czym ponownie do Chorwacji. Są dwie bramki którymi można jechać, jedna przeznaczona do tych którzy jadą tylko tranzytem (tak jak my) oraz pozostałych. Na bramce tranzytowej nie ma kolejki a służba graniczna macha aby jechać nie wiedząc nawet jakiej narodowości jesteśmy, na tej drugiej stało kilka samochodów. Po kolejnych 10 km ponownie wjeżdżamy do Chorwacji, a za następnych 50 jesteśmy już w Dubrowniku. Gdy na chwilę zatrzymujemy się przy moście podchodzi jakoś miejscowy i pyta czy nie potrzebujemy noclegu. Jedziemy oglądnąć miejscowy kemping. Orientuję się w cenach. Dotychczas za podobne kwoty spaliśmy w pokojach, więc rezygnujemy. Jedziemy kilka kilometrów za miasto, zjeżdżamy nad samo morze aby rozglądnąć się za noclegiem. Kiedy tylko parkujemy, natychmiast podchodzi właścicielka najbliższej willi i proponuje pokoje. Udaję że nie potrzebujemy noclegu, ale ewentualnie moglibyśmy zostać za rozsądną cenę. Ponieważ pani podaje wygórowaną cenę i nie chce się targować, odpuszczamy sobie. Wracamy kilkaset metrów do tyłu i ponownie zatrzymujemy się pod dwoma willami które wyglądają zachęcająco. Tutaj również nie trzeba było długo czekać na pojawienie się propozycji noclegu. W sumie to już byliśmy zdecydowani na to miejsce, ale taktyka targowania była oczywiście inna. Ponownie udajemy, że jeszcze nie szukamy noclegu, ale z ciekawości pytamy o cenę. Oczywiście marudzenie że drogo, pani w końcu mówi: „70euro jeśli zostajecie teraz” (dwa noclegi + śniadania). Udajemy, że się naradzamy i w drodze wyjątku zostajemy :) Wybieramy sobie pokój i ... garaż na motocykl. Z willi po schodkach schodzi się prosto na plażę. Nie ma jeszcze godziny 19.00, zostawiamy graty w pokoju i jedziemy do Dubrownika. Tutaj parkujemy pod samym murem obronnym i bramą do starego miasta, tradycyjnie na chodniku wśród skuterków. Już po chwili jesteśmy wewnątrz murów obronnych, na wąskich uliczkach wśród kamiennych budynków. Tutaj nie jest już tak pusto jak w innych znanych miejscach, ale ilość turystów jest jeszcze znośna. Kiedy tak krążymy po Dubrowniku zapada zmierzch i ponownie mamy okazje utrwalić na zdjęciach miasto nocą. Po opuszczeniu miasta, wjeżdżamy na stromą górę tuż nad Dubrownikiem, na której wznosi się również wielki krzyż. Z tego miejsca mamy wspaniały widok na miasto poniżej. Pomimo ciemności bardzo wyraźnie widać mury obronne wyznaczające granicę starego miasta gdyż są one białe, a reszta miasta to żółte światła. Przez pół godziny siedzimy sobie 400 metrów nad miastem, gdzie otacza nas ciemność i cisza. Dochodzi godzina 23.00 więc wracamy na nocleg do willi. W dniu dzisiejszym na motocyklu przejechaliśmy 284km. |
|
|
|
14 maja, czwartek Rano schodzimy bezpośrednio na plażę, gdzie zostajemy na jakiś czas. Woda jest mocno słona, na dnie kamienie, dlatego solidnie mocowane do stopy klapki bardzo się przydają. Kiedy już plażowanie się nudzi, ponownie jedziemy do Dubrownika. Najpierw ponownie wjeżdżamy na górę nad miastem, pod sam krzyż. Tutaj znowu zdjęcia tym razem rozświetlonego słońcem miasta. Następnie jedziemy w dół i ponownie trafiamy pod mury obronne miasta, parkujemy wśród skuterków. Teraz przez kilka godzin krążymy po starym mieście (wpisane na listę dziedzictwa kulturalnego UNESCO) i okolicy. Wewnątrz murów znajdują się praktycznie tylko restauracje i sklepy z pamiątkami, próżno tam szukać innego rodzaju obiektów handlowych. Nie będę opisywał zabytków Dubrownika, bo praktycznie wszystko wewnątrz murów jest godne uwagi. Około godziny 18.00 wracamy do naszej willi i tym razem na piechotę idziemy zwiedzać najbliższą okolicę. Zatoka nad którą mieszkamy nazywa się Zupski zalew a miejscowość Mlini. Idziemy wzdłuż brzegu w stronę Dubrownika, ścieżka pomimo iż jest utwardzona staje się coraz bardziej zarośnięta, widać pozostałości latarni i już po 800 metrach trafiamy nad sąsiednią zatoczkę. To co tutaj widzimy jest zadziwiające. Długa piaszczysta plaża (co jest rzadkością w Chorwacji) nad nią wznoszą się trzy duże hotele i wielka willa. Niby nic nadzwyczajnego ale wszystkie te budynki są ... opuszczone i zniszczone. Są to rudery z których pozostały tylko murowane ściany i stalowe konstrukcje. Zatoka jest wyludniona, widać tylko grupkę dzieciaków bawiąca się na zgliszczach centralnego placu. Bardzo przygnębiający widok, a to wszystko zaledwie 800 metrów od tętniącej życiem, nowoczesnej i schludnie utrzymanej zatoki. Po powrocie do naszej willi pytamy właścicielki o to miejsce i ta nam opowiada jego historię. Są to hotele serbskiej armii oraz willa Tito. (Josip Broz-Tito to przywódca Socjalistycznej Federalnej Republiki Jugosławii od 1945 aż do swojej śmierci). Kiedy kończyły się czasy Jugosławii, podczas ostatniej wojny domowej, budowle zostały zniszczone i tak to stoi do dziś. Właścicielem jest dalej Serbia a obecnie jest tutaj Chorwacja. | |
|
||
15 maja, piątek Od dziś zaczynamy wracać w kierunku kraju. Ruszamy z Mlini i już po kilku kilometrach opuszczamy Chorwację. W paszporcie przybywa pieczątka Bośni i Hercegowiny. Kiedy tak sobie jedziemy, za kolejnym zakrętem dostrzegam żółwia „przebiegającego” drogę. Nawet nie schował się do skorupy kiedy śmigneliśmy koło niego. Dość oryginalny widok, więc zawracam i parkuję na skraju drogi. Im bliżej podchodzę z aparatem, tym bardziej chowa łapy i głowę w skorupie. Zabieram go z asfaltu i zanoszę na tą stronę jezdni na którą zmierzał, upiekło mu się jakieś 2/3 asfaltu. Jeszcze kolejne zdjęcie i jedziemy dalej. Swoją drogą to ciekawe czy jego chata wytrzymałaby spotkanie z ciężarówką? Jedziemy terenem odludnym, z czasem zaczynają się góry, trafiają się krótkie tunele a droga wiedzie wąwozami. Nazwy miejscowości pisane są cyrylicą. Jedziemy tak 240 km, aby w końcu dojechać do Sarajewa. Od razu daje się zauważyć duża ilość meczetów. Jedziemy główną drogą przez miasto i kiedy zajeżdżamy wystarczająco daleko, zawracam kierując się z powrotem równoległą, mniejszą ulicą. Wybór tej ulicy okazał się dobry i zły zarazem. Staliśmy w strasznym korku bez możliwości wyprzedzania, ale jednocześnie przejechaliśmy przez ciekawą, starą dzielnicę. Oryginalne sklepiki z fajkami i innymi arabskimi gadżetami, sprzedawca przed sklepem w turbanie, istny folklor. Ekstra widoki tylko szkoda, że my stoimy w korku i nawet nie ma kawałka miejsca, aby zatrzymać się i zrobić zdjęcia. Tak czy inaczej co zobaczyliśmy to nasze i w końcu udało się wydostać z centrum. Tankujemy na stacji tradycyjnie płacąc kartą (nie mamy miejscowej gotówki) i kilka km za Sarajewem trafiamy na bramki na początku autostrady. Tutaj przewidywałem problemy z powodu nie posiadania miejscowej waluty, ale udało się zapłacić bilonem Euro. Długość autostrady jest symboliczna i zaraz ponownie jedziemy zwykłą drogą. Po drodze mijamy wiele wiosek i w większości z nich meczety. Muzułmańskie klimaty panują w całej Bośni i Hercegowinie. Drugim widocznym zjawiskiem jest duża ilość zniszczonych i opuszczonych domów, czasami są to nawet całe wioski. Na jeden z postojów wybieramy właśnie okolicę z opuszczonymi domami, jednak wówczas schodzenie z utwardzonej drogi dawało do myślenia: „zaminowane czy nie?”. Reszta przelotu do granicy państwa przebiega sprawnie bez szczególnych widoków. Granicę Bośnia i Hercegowina z Chorwacją przekraczamy bez problemów, a 50 km dalej znajdujemy nocleg w małym hotelu w mieście Nasice. Przejechane 517km. |
|
|
|
16 maja, sobota Dzień dzisiejszy to już tylko powrót do kraju, po drodze nie mamy nic do zwiedzania. 88km od noclegu stajemy na granicy Chorwacja – Węgry a jest to granica Unii Europejskiej. Tutaj nie zauważam osobnej bramki dla członków Unii więc stoimy w jednej, niezbyt długiej kolejce. Ku mojemu zaskoczeniu węgierski pogranicznik postanowił pozaglądać do wszystkich kufrów. Nie omieszkałem dać mu do zrozumienia co o tym myślę – takiej akcji nie mieliśmy na żadnej przekraczanej w tym wyjeździe granicy, a jest to już 7 granica na naszej trasie. Dalej szybki przelot przez Węgry koło Balatonu, potem kierunek na Wiedeń i cały czas na północ przez Brno do Wrocławia. Razem w dniu dzisiejszym 763km. | |
Zrobiliśmy 3068km. Nie było problemów z motocyklem, ludźmi, pogodą i innymi. Jak poznać czy jadący motocykl to miejscowy czy turysta? Po ubraniu: miejscowy jeździ w podkoszulku itd., a turyści w pełnym motocyklowym wdzianku. W Chorwacji dogadywać można się po angielsku, jednak odnoszę wrażenie, że niemiecki jest częściej znany przez miejscowych. Zwiedzanie kraju w maju to jeszcze znośne temperatury i mniejszy ruch turystyczny. Nie ma również problemów z noclegami, wybór kwater jest ogromny. Ponieważ ta część Chorwacji, którą najczęściej się zwiedza leży nad morzem Adriatyckim mamy do czynienia z ciepłym i słonecznym klimatem. Przez cały wyjazd mieliśmy słońce, a pierwsze delikatne chmury pojawiły się jak wjechaliśmy w głąb kontynentu czyli do Bośni i Hercegowiny. Generalnie normalny, cywilizowany i przyjazny kraj który na pewno warto odwiedzić. Maju mapa całej trasy - ślad GPS |
||