wstecz

Albania 2009
Serbia, Czarnogóra, Kosowo, Albania, Grecja, Macedonia
Termin: 5 - 17 lipca 2009 roku

Uczestnicy:
Maju i Kasia, Opel Frontera


Naszym celem było zwiedzenie mniej znanych okolic Bałkanów.
Chcemy odwiedzić przede wszystkim Albanię a przy okazji okoliczne państwa.


5 lipca, niedziela
Rano startujemy z Wrocławia na południe. Trasa wiedzie przez Cieszyn, Zilinę (SK), Zvolen (SK), Budapeszt (H). W Budapeszcie przejeżdzamy przez centrum rzucając okiem na miasto. Dalej jedziemy na południe przez Kiskunhalas (H) i w końcu docieramy pod granicę Węgry - Serbia do miasta Tompa. Po stronie serbskiej jest miasto Subotica. Tutaj zostajemy na noc. Przebyta droga to tylko 680km.

trasa dnia: mapa









6 lipca, poniedziałek
Rano przekraczamy granicę i będąc już w Serbii kierujemy się przez Novi Sad na Belgrad. Pomimo, iż równolegle do naszej trasy przebiega coś w stylu autostrady, my jedziemy zwykłą drogą. Nie ma po drodze za dużo miast i wiosek, więc jedzie się całkiem przyjemnie. Po 180km jazdy od granicy jesteśmy w Belgradzie.
Kierujemy się do centrum w okolice zamku położonego w miejscu gdzie rzeka Sava wpływa do Dunaju. Próby zaparkowania w wąskich uliczkach centrum nie przynoszą rezultatu, więc parkujemy pomiędzy zamkiem a rzeką. Tutaj mamy dobry widok na zamek od strony parku i właśnie tę stronę zwiedzamy pieszo. Kamienne mury zamku górują nad zielenią parku, a ekipy remontowe uwijają się odbudowując umocnienia. Drugą stronę zamku, a więc już ścisłe centrum, tylko przejeżdżamy przymusowo stojąc w korkach. Wracamy ponownie na drugi brzeg rzeki Sava i jadąc na zachód oglądamy miasto. Obecnie w Belgradzie odbywa się Letnia Uniwersjada 2009 i spora część miasta jest ściśle ogrodzona, wstęp tylko dla posiadaczy identyfikatorów, wszędzie pełno studentów różnych narodowości.
Kiedy już zamierzamy opuścić miasto i próbujemy wyjechać z miasta na południe, okazuje się, że na rzece nie ma mostu i ponownie musimy wrócić kilka kilometrów do centrum. Naliczyłem całe dwa mosty samochodowe na rzece- trochę mało jak na tak duże miasto. Próbując wydostać się z miasta zwiedziliśmy jakieś spore, zalesione wzgórze, które spełniało role parku, gdzie piknikowali mieszkańcy.
Jedziemy na południe, odbijamy z głównej trasy w prawo na Valjevo, potem Uzice. Kierujemy się w stronę granicy z Czarnogórą, trasa wiedzie górzystym terenem i tuż przed miastem Nova Varos znajdujemy nocleg nad jeziorem Zlatarsko.

trasa dnia: mapa
       


7 lipca, wtorek
Rano startujemy na południowy zachód przez Prijepolje i już po kilku kilometrach jesteśmy na granicy Serbia – Czarnogóra. Tutaj dowiadujemy się, że musimy zapłacić 10Euro za jakąś niebieską naklejkę (ekologia czy coś) na szybę samochodu, która „wystarcza” na cały rok. Służby graniczne nie robią żadnych problemów i szybko opuszczamy przejście graniczne.
Już po chwili mijamy miejscowość Plievlja, a 30 km dalej trafiamy nad rzekę Tara. Przeprawa na drugą stronę płynącej w kanionie rzeki odbywa się jednym z najwyższych w Europie (172metry) mostem o łukowatej konstrukcji. Sam kanion rzeki jest najgłębszy w Europie. Jadąc dalej mijamy miejscowość Zabljak i dalej szukamy drogi prowadzącej w Durmitor, czyli Park Narodowy wpisany na listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości. Drogowskazów brak, miejscowi robotnicy nie znają drogi o którą pytam, ale w końcu „na azymut” udaje się odnaleźć właściwy wjazd w góry. Wąska droga prowadzi szeroką, zieloną kotliną wśród surowych skał dookoła. Widoki są wyśmienite, co skłania nas do częstych postojów. W zagłębieniach terenu można dostrzec zielonkawe jeziorka, a nawet resztki śniegu.
Przejazd przez Durmitor to ponad 20km wąskiej drogi, a na jej końcu trafiamy nad jezioro Pivsko. Zjeżdżając z gór do poziomu jeziora przejeżdżamy przez kilka tuneli, których wnętrze nie jest niczym zabezpieczone – ich ściany to naturalna skała. W jednym z tuneli znajduje się nawet skrzyżowanie dróg, a w skalnej ścianie tunelu otwór - coś w stylu okna. Po zjechaniu w dół, do poziomu jeziora, dojeżdżamy do głównej drogi. W prawo to kierunek na Sarajevo w Bośni i Hercegowinie, w lewo to kierunek Podgorica – stolica Czarnogóry. Jedziemy w lewo, wzdłuż rzeki o ciekawej nazwie Komarnica i po prawie 40km ponownie wjeżdżamy w mniejszą drogę. Na naszej trasie jest miejscowość Savnik położona w kanionie rzeki, więc prowadzi nas do niej spora ilość serpentyn najpierw w dół potem w górę. Ponownie trafiamy na obrzeża Durmitoru, mijamy zieloną, równą wyżynę, aby w końcu ponownie trafić na most na rzece Tara. Tym razem kierujemy się na wschód kanionem rzeki aż do miejscowości Mojkovac, gdzie w jej okolicy znajdujemy nocleg.

trasa dnia: mapa













8 lipca, środa
Rano w miejscowości Kolasin zjeżdżamy na malutką drogę, która prowadzi na wschód. Zamierzamy dotrzeć do granicy z Kosowem przez przełęcz Cakor. Ostatnie kilkanaście kilometrów przed przełęczą okazuje się szutrem szerokości jednego samochodu. Na jednym z zakrętów spotykamy miejscową policję w służbowej terenówce, koło nich rowerzystę. Zatrzymują nas, zresztą i tak nie dałoby się ich ominąć i wypytują gdzie jedziemy. Mówimy, że do Kosowa i dowiadujemy się że przejścia granicznego nie ma, droga jest zniszczona. Rowerzysta okazuje się Słowakiem i już zjeżdża z przełęczy, a obecnie wymienia przebitą dętkę na nową. Co ciekawe jego rower to typowo szosowa kolarzówka na cienkich oponkach.
W między czasie policja jedzie dalej w kierunku szczytu, wiec i my ruszamy dalej pod górę, by w końcu na wysokości ponad 1800 m npm trafić na przełęcz. Tutaj parkuje wcześniej spotkana policja, więc nie decydujemy się jechać dalej w dół, aby zobaczyć jak wygląda ta zniszczona granica. Zamknięte przejście graniczne krzyżuje nam wcześniejsze plany, ale nie pozostaje nam nic innego jak wrócić tą samą drogą do cywilizacji i kierować się na inne przejście.
Mijamy Berane potem Rozaje i kierujemy się w kierunku Kosovskiej Mitrovicy. Na granicy jest kolejka samochodów, a kiedy w końcu przychodzi nasza kolej okazuje się, że pan w mundurze postanawia pozwiedzać nasz bagażnik. Obmacuje wszystko po kolei, kopie w głąb i o wszystko pyta. Pierwszy raz spotykamy tak niemiłe zachowanie. Nie jestem pewien jak to jest z Kosowem i Serbią więc nie za bardzo wiemy do jakiego państwa tak naprawdę wjeżdżamy. Kiedy się pytam o to mundurowego, ten odpowiada że jesteśmy w Serbii. Ponieważ wiem, że Serbowie nie uznają Kosowa, traktuję to jako „serbską wersję” i tak naprawdę wjeżdżamy do Kosowa. Opuszczamy w końcu Czarnogórę i jedziemy kilka kilometrów wgłąb Serbii (Kosowa?) a kiedy spoglądam na drugą mapę (z zaznaczonym już Kosowem) okazuje się, że rzeczywiście jesteśmy w Serbii, a przed nami będzie kolejna granica tym razem Serbia – Kosowo. Ponieważ z uzyskanych wcześniej informacji wynika, iż nie da się przekroczyć takiej uznawanej jednostronnie granicy, musimy wracać. Jedyny wjazd do Kosowa prowadzi z wszystkich innych krajów ale nie z Serbii. Wracamy więc ponownie przez to samo przejście graniczne do Czarnogóry i w miejscowości Rozaje kierujemy się na małą drogę na kosowski Pec. Na tej małej drodze panuje dość spory ruch, ale nie jest to dziwne, biorąc pod uwagę, że inny najbliższy wjazd do Kosowa jest oddalony o 300km – trzeba przejechać przez Podgoricę a potem Albanię. Na granicy okazuje się, że trzeba wykupić ubezpieczenie na samochód, gdyż w Kosowie nic innego nie obowiązuje. Najkrótszy okres ubezpieczenia to dwa tygodnie i kosztuje jedyne... 50 Euro. Aby jechać dalej trzeba również przejechać przez wypełnione cieczą zagłębienie w drodze – wygląda to na jakąś dezynfekcję.
Od przekroczenia granicy cały czas zjeżdżamy w dół i kilometr niżej jesteśmy w mieście Pec, na rozciągającej się po horyzont równinie. Tutaj obieramy kierunek na wschód, jedyną drogą do Pristiny. Droga dojazdowa do stolicy Kosowa jest w remoncie – w tym samym momencie są w budowie oba kierunki jazdy. Droga będzie dwupasmowa, a obecnie samochody poruszają się po kamienistej podsypce, wzbijając spore ilości kurzu. Staramy się kierować w stronę centrum, aby poznać architekturę miasta. Jedziemy kilkoma ulicami w różnych kierunkach, nie znajdujemy jednak jakiś wyjątkowych atrakcji. Spora część budynków jest w budowie, ich ściany to czerwone, nie otynkowane pustaki. Trudno powiedzieć czy są to nowe budynki czy też stare remontowane po zniszczeniu.
W mieście spędzamy godzinę, zapada wieczór, wyjeżdżamy z miasta na południe i jednocześnie rozglądamy się za noclegiem, który szybko znajdujemy.

trasa dnia: mapa



9 lipca, czwartek
Rano kontynuujemy podróż na południe jadąc główna drogą Pristina – Skopie i niedaleko granicy z Macedonią odbijamy w prawo na Prizren. Już wczoraj spotykaliśmy wojskowe samochody KFORu, jednak na dzisiejszej trasie jest ich znacznie więcej. Na górskiej drodze dojazdowej do Prizren spotykamy pozostałości po wojskowych umocnieniach przy drodze, opuszczone bazy wojskowe jak również polskie Honkery w barwach KFORu. Miasto Prizren to wąskie uliczki w centrum i gęsta zabudowa domów, których spora część jest, podobnie jak w Pristinie, również w budowie. Znaki wskazujące drogę przez miasto występują bardzo rzadko, dodatkowo droga którą wskazują jest rozkopana i nie ma przejazdu. Oczywiście nikt nie przewidział objazdu, trzeba radzić sobie samemu. Nie jest to łatwe, bo spora ilość ulic jest jednokierunkowa, w takiej sytuacji pomaga GPS, który nawet gdy nie ma dokładnej mapy, wskazuje kierunek, w którym się jedzie. Również zapis naszego śladu powoli rysuje mapę miasta i jednocześnie mówi nam gdzie już byliśmy. Próbujemy wydostać się z miasta, jednak dwukrotne próby przebicia się na południe nie przynoszą rezultatów. W końcu w jakiejś małej uliczce zaczepiam idących ulicą policjantów, którzy okazują się Polakami. Służą tutaj w ramach już 19 zmiany sił utrzymujących porządek w Kosowie. Stwierdzają, iż ciężko będzie się wydostać z tego miasta, bo rzeczywiście drogi są pozamykane. Deklarują, że załatwią lokalnego człowieka, który nas wyprowadzi z miasta. Okazuje się jednak, że człowieka nie ma w domu i nic z tego nie będzie. Kiedy mówię im, że tutaj nie ma drogowskazów, stwierdzili, że przecież to normalne w Kosowie, skoro dojechałem tutaj to dalej też sobie poradzę... Cóż za pocieszające stwierdzenie. Starają się nam wytłumaczyć drogę, ale ciężko jest zapamiętać tyle informacji, więc w końcu dziękuję za pomoc i postanawiam ponownie zdać się na GPS i nasze własne ślady. Postanawiam zatoczyć większe koło wokół miasta i tak też czynimy. Ponownie mijamy dużą bazę KFORu przy głównej drodze miasta i kilka kilometrów na północ od centrum miasta odbijamy w bok w większą ulicę. Doganiamy konwój kilku pojazdów wojsk KFORu, przejeżdżamy koło wojskowego lotniska, do którego wjazd jest ufortyfikowany workami z piaskiem i zasiekami. Na jednym ze skrzyżowań wojskowa kolumna zatrzymuje się więc i ja postanawiam stanąć. KFORowcy okazują się Niemcami, pytam co tutaj robią i słyszę: „Jeździmy po okolicy i sprawdzamy czy samochody dają radę podjechać pod górkę”. Cóż za rozbrajająca szczerość... Próbuję wypytać ich o drogę w kierunku Albanii, jednak żaden z nich nie jest w stanie powiedzieć gdzie mam jechać. Jeden z nich przynosi bardzo dokładną wojskową mapę, na której są zaznaczone różne szlaki i miejsca opisane kryptonimami. Pomimo tej mapy nadal nie są w stanie wskazać mi drogi. Nie mam wyboru innego wyboru jak wziąć sprawy w swoje ręce. Oglądam mapę, odnajduję charakterystyczne punkty które mijałem (np. lotnisko), znajduję swoją pozycję i wyznaczam sobie drogę w żądanym kierunku. W oparciu o tą mapę droga jest bardzo czytelna i oczywista. Szkoda tylko, że wojsko nie potrafi jej czytać... Aż strach pomyśleć co będzie jak będą musieli jechać na akcję według namiarów z mapy... Kto ich potem odnajdzie?
Ruszamy w wyznaczonym kierunku, ponownie wjeżdżamy do miasta, lecz tym razem od zachodu. Jedziemy wzdłuż rzeki płynącej przez miasto, nad którą co pewien czas przerzucone się kamienne mosty, mijamy ciekawe domy, meczety. W odpowiednim momencie odbijamy na południowy zachód i już jedziemy w kierunku Albanii. W tej części Prizren spotykane wojska KFORu, to siły tureckie.
Kilkanaście kilometrów dalej jesteśmy na granicy Kosowo – Albania. Tutaj bez zbędnego czekania jesteśmy odprawieni i od razu wjeżdżamy na nowo budowana autostradę. Ta autostrada to ciekawe zjawisko, ale po kolei. Jedziemy szerokim pasem nowego asfaltu, tak na oko z 10 pasów (brak jakichkolwiek białych linii), ruch taką drogą odbywa się w dwóch kierunkach, docelowo pośrodku będzie zapewne jakaś przegroda. W pewnym momencie asfalt kończy się na całej szerokości i jedziemy szutrem. Oczywiście brak jakichkolwiek znaków, że zacznie się szuter. Po jakimś czasie ponownie pojawia się szeroki asfalt. Jedziemy sobie dalej i przed nami pojawia się kotlina, nad którą zbudowany jest most, i wszystko byłoby zwyczajne, gdyby nie fakt, iż jest on tylko na połowie szerokości autostrady i na dodatek na tej dla przeciwległego ruchu. Nasz pas ruch kończy się tuż nad przepaścią, brak jakichkolwiek oznaczeń czy innych ostrzeżeń. Jedyne co jest to dwie palety postawione pionowo na końcu asfaltu. Palety to 2 razy po 1 metr szerokości a kończący się pas to szerokość ze 4 pasów ruchu, można bez problemu przejechać pomiędzy nimi. Ciekawe ile samochodów trafia na dół przepaści w ciągu jednej nocy...
Nie mając wyboru jedziemy jedynym mostem nie swoją częścią drogi. Taka sytuacja z brakiem mostu powtarza się kilkukrotnie. Kolejne niespodzianka na autostradzie jest równie ciekawa co dotychczasowe. Jedziemy szerokim, nowiutkim asfaltem, a jakieś 200 metrów w polu stoi stacja benzynowa, zjazd do niej to błotnista droga. Od stacji idzie dalej wzdłuż asfaltu również błotnista droga i o dziwo to nią jeżdżą samochody. Dlaczego nikt nie jedzie za nami prosto ani nikt nie jedzie z naprzeciwka? Już wiedziałem, że coś przed nami jest nie tak, jednak jeszcze nie wiedziałem co. Chwilę później asfalt kończy się przed skalną ścianą - ktoś zapomniał wykuć resztę góry... Oczywiście brak jakichkolwiek znaków, że zaraz można się rozmazać na pionowej skale niczym mucha na szybie samochodu. Nie pozostaje nic innego jak zawrócić i jechać jak inni – polem. Przy kolejnym budowanym moście wjeżdżamy między maszyny na plac budowy, a szutrowa droga rozdwaja się. Którędy jechać? Kiedy stoję i zastanawiam się, robotnicy machają rękami pokazując właściwy kierunek. Szybko okazuje się , że dobrze pokazali, bo alternatywna droga kończy się wraz z mostem w połowie kotliny – drugiej połowy mostu jeszcze nie ma. Takie atrakcje spotykają nas na zaledwie 20 kilometrowym odcinku pomiędzy granicą a miastem Kukes.
W tym pierwszym albańskim mieście, do którego trafiamy rozglądam się za stacją benzynową i możliwością wymiany waluty na miejscową. Na stacji można płacić tylko gotówką, a walutę można wymienić tylko w banku za okazaniem paszportu. Autostrada odbija w lewo w stronę Tirany, my chcąc jechać bardziej na północ, wybieramy starą drogę przez góry. Do niedawna była to jedyna droga z Kosowa do Albanii, obecnie gdy autostrada jest częściowo przejezdna, jest ona wyludniona.
Droga, którą jedziemy wije się po zboczach gór, jest kiepskiej jakości, ale urokliwa. Ta kombinacja powoduje, że przejechanie 80 km zajmuje nam 3 godziny. Za kolejne 50 km jesteśmy w mieście Shkoder, lecz dzisiaj nie planujemy zwiedzania tego miasta. Stąd zaczyna się mała górska droga przez góry która tworzy pętlę i kończy się nieopodal. Miasto zwiedzimy jak przejedziemy górską pętlę.
Jedziemy na północ w stronę miasta Koplik szukając jakiegoś noclegu, jednak przez dłuższy czas nie udaje się go znaleźć. Przed nami już tylko nieużytki i bliska granica z Czarnogórą, a ponieważ nic nie znajdujemy wjeżdżamy do Czarnogóry, gdzie w pobliskiej Podgoricy spodziewamy się znaleźć nocleg. Już po ciemku opuszczamy Albanię, ponownie jesteśmy w Czarnogórze, jeszcze 25 km i jesteśmy w Podgoricy, a po szybkim objeździe miasta znajdujemy w końcu rozsądny nocleg.

trasa dnia: mapa































10 lipca, piątek
Przejeżdżamy kilkoma ulicami miasta próbując znaleźć jakieś ciekawe miejsca, ale nic takiego nie namierzamy. Po tej krótkiej wycieczce po stolicy Czarnogóry, ponownie kierujemy się do Albanii, tym samym przejściem granicznym co wczoraj. Ponownie dojeżdżamy do miasta Koplik i tutaj skręcamy w góry, w stronę wiosek Dedaj, Ducaj i już za górami Theth. Na początku jedziemy szeroką doliną, z biegiem czasu robi się ona coraz węższa. Jedziemy wąskim asfaltem dobrej jakości, z każdej strony otaczają nas skaliste góry porośnięte niską roślinnością. W jednej z wiosek, kiedy jeszcze nie pniemy się za bardzo pod górę, kończy się asfalt i zaczyna szuter. Teraz zaczyna się w końcu oczekiwana górska wspinaczka wąską drogą po zboczu góry. Dość szybko znajdujemy się na przełęczy, gdzie zatrzymujemy się na dłużej. Tuż nad drogą wznosi się stalowy krzyż, a w którą stronę nie spojrzeć mamy widok na otaczające nas zielone kotliny a za nimi kolejne pasma górskie. W tym miejscu GPS wskazuje wysokość 1671 metrów npm. Jest godzina 14.00 kiedy ruszamy dalej, a czas dojazdu do tego miejsca od miasta Koplik to zaledwie 1,5 godziny. Patrząc na mapę widzę iż przejechaliśmy prawie połowę zaplanowanej górskiej pętli od miasta Koplik do Shkoder. Wygląda więc, że wieczorem będziemy zwiedzać zamek w Shkoder, a tymczasem... ale po kolei.
Ruszamy dalej, tym razem droga już nie prowadzi pod górę, jednak wciąż jest wąska i kamienista. Przemierzamy kolejne zakręty, przejeżdżamy przez strumienie płynące w poprzek drogi, najpierw po skalnym zboczu, później już wśród drzew, jednak wciąż jedziemy w dół. Półtorej godziny później jesteśmy w wiosce Theth, przejechaliśmy całe 12 kilometrów, zjechaliśmy 800 merów niżej. Słowo „wioska” brzmi w tym przypadku zbyt poważnie, bo widzimy tam kilka domów zbudowanych z kamieni i sporą ilość zrujnowanych domów z których pozostały tylko kamienne ściany. Jest też strumień, wzdłuż którego wg mapy mamy jechać. Zresztą nie ma dużego wyboru, jesteśmy na samym końcu długiej kotliny, po bokach skaliste pasma górskie, a za nami pasma te łączą się zamykając kotlinę. Do tej chwili na przejechanej górskiej drodze minęły nas tylko dwa samochody z czego jeden to stary bus wyładowany dzieciakami. Droga prowadzi wzdłuż strumienia na południe, ruszamy. Droga jest nadal wąska, a jej nawierzchnia to luźne kamienie. Z biegiem czasu strumień robi się coraz szerszy, czasami jego część zaczyna płynąć sztucznie utworzonym korytem tworząc współczesny akwedukt. Zapewne jest to sposób na dostarczenie wody dla nielicznych domów widocznych czasami wśród skał lub drzew. Nadal są to budowle których ściany to kamienie, a kryte są kamiennymi dachówkami. Okresowo droga wiedzie wykutą w skale powierzchnią, jednak nie jest ona wyrównana, po prostu trzeba przejechać przez poszarpane skały. Tradycyjne samochody takimi odcinakami nie przejadą, niezbędny jest większy prześwit. Teraz zaczynam rozumieć dlaczego ten bus, który mijaliśmy jechał przez góry zamiast równiejszą kotliną. Wśród pustkowia, którym się przemieszczamy, koło strumienia, pojawia się pojedynczy, mały domek, który wygląda na elektrownie wodną, gdyż od niego zaczyna się napowietrzna linia elektryczna. Kawałek dalej napotykamy na most o stalowej, kratownicowej konstrukcji. W tym miejscu mamy do wyboru dwie drogi i jest problem gdzie jechać. Drogowskazów oczywiście nie ma, ostatni tego typu element widzieliśmy rano, jeszcze przed górami. Oceniam stan jednej i drugiej drogi i wybieram tą lepszą. Cały czas jedziemy wzdłuż strumienia, który teraz jest już sporą rzeką, a ta czasami płynie koleinami naszej drogi lub zmusza nas do przeprawiania się wpław przez jej mniejsze dopływy. Z mapy wynika, że musimy odjechać od tej rzeki i dojechać do innej, co niechybnie oznacza przeprawę przez kolejne pasmo górskie. Cały czas jedziemy lewym brzegiem rzeki aby w końcu dotrzeć do betonowego mostu, którym przejeżdżamy na drugi brzeg. Od wioski Theth do tego mostu przejechaliśmy 15 kilometrów co zajęło kolejne 1,5 godziny. Cóż, taka droga...
Od teraz ponownie zaczynamy jechać pod górę, a droga bywa gorszej jakości niż dotychczas. Z wysokości 350 metrów przy betonowym moście ponownie wspinamy się na ponad 1200 metrów, a by ponownie zjechać na 400 metrów. Po drodze pod górę mijamy opuszczoną knajpę, przy zjeżdżaniu mijamy betonowy most pomiędzy sąsiednimi skałami. Most jest aktualnie w remoncie, co można poznać po stojącej przyczepie która była chyba agregatem prądotwórczym, oraz małym szałasie w którym siedzi z 3 robotników. Mają tutaj niezłą szkołę przetrwania, są przecież sami daleko w górach. Co ciekawe, podczas zjazdu w stronę kolejnej rzeki mija nas 9 identycznych samochodów terenowych na Kosowskich numerach. Dodam, że są to jedyne samochody, które widzimy od kilku godzin, bo przejazd przez góry od betonowego mostu na pierwszej rzece do kolejnej rzeki trwał prawe 3 godziny, a była to trasa o długości 23 kilometrów. Jedziemy kolejną kotliną cały czas stopniowo zbliżając się do poziomu rzeki. Mijamy jakieś zabudowania, po czym droga ponownie prowadzi przez odludną okolicę po zboczu skalistych gór. Ponieważ jest już wieczór, zaczynamy szukać miejsca na nocleg. Potrzebujemy kawałek płaskiego terenu, który nie jest drogą i okazuje się, że nie jest łatwo o takie miejsce. Po lewej mamy skały, po prawej skarpa prosto do rzeki, nie ma ani kawałka wolnego terenu. Po dłuższej jeździe zatrzymujemy się koło wiszącego mostu przerzuconego nad rzeką, gdyż widzimy kawałek płaskiego gruntu w jego okolicy. Okolica nadal jest odludna, więc trochę się dziwimy kiedy podchodzi do nas dwóch chłopaków. Okazało się, że są to motocykliści ze Słowacji, którzy również w tym miejscu zdecydowali się na nocleg. Oni jadą w przeciwnym kierunku niż my, więc wypytują o jakość drogi. Kiedy usłyszeli, że przez góry jadę już cały dzień bardzo się zdziwili.
W miejscu, gdzie się zatrzymaliśmy od naszej drogi odchodziła mniejsza i wchodziła do rzeki i właśnie koło niej motocykliści rozbili swój namiot. Pierwotnie chciałem rozbić nasz namiot na tej małej drodze, bo przecież nigdzie nie prowadzi i w dodatku jest równa, ale ostatecznie rozbijamy się tuż koło tej drogi. Kiedy już zrobiło się ciemno okazało się, że była to dobra decyzja, bo z rzeki wyjechała stara, zdezelowana ciężarówka wypakowana drewnem... Ot taka lokalna atrakcja.
Mamy zapasy żywności i słodkiej wody, więc nie ma problemów z biwakowaniem w dzikiej okolicy. Średnia prędkość jazdy z dnia dzisiejszego to całe 11km/h.
W nocy nad naszą kotliną przechodzą dwie burze, grzmoty w takiej scenerii są niezwykle głośne, a leżąc na ziemi czuć jak ta się trzęsie w momencie uderzenia pioruna.

trasa dnia: mapa



dalej - kolejne dni relacji