wstecz

powrót - poprzednie dni relacji

11 kwietnia, niedziela

Kontynuujemy podróż na północ Mani, mijamy kolejne wioski położone nad małymi zatoczkami. W miejscowości Diros znajduje się znana jaskinia, którą zwiedza się pływając łódką. Dopytuję się kiedy jest najbliższe wejście, ile trwa samo zwiedzanie, jaka cena. Po uzyskaniu odpowiedzi, nie decydujemy się poświęcić tyle czasu dla tego miejsca.
Jadąc dalej na północ mijamy Areopoli – od tego miejsca zaczyna się większa, jedyna główna droga na półwyspie Mani. Drogi którymi jechaliśmy dotychczas, na południe od Githio i Areopoli, czyli na większości półwyspu, są wąskie i kręte, nie nadają się dla większych pojazdów. Większość spotykanych samochodów to półciężarówki wykonane na podwoziu osobówek lub samochodów terenowych.
Turystycznym tempem zmierzamy wciąż na północ, aby w końcu dotrzeć do miasta Kalamata. Tutaj jadąc przez miasto wypatrujemy ciekawych miejsc do zwiedzenia i ostatecznie parkujemy koło małego parku, w którym urządzono wystawę zabytkowych pociągów. Jest tutaj kilka parowozów wraz z wagonami z epoki, inny pociąg ma bardziej współczesny, opływowy kształt. Po obejściu najbliższej okolicy parku opuszczamy miasto i kierujemy się na kolejny duży półwysep Peloponezu będący częścią Mesenii.
Początkowo jedziemy główną drogą Kalamata – Pilos, aby po 20 km odbić na południe w mniejszą drogę prowadzącą prosto na południe wschodnim wybrzeżem półwyspu. Przy tej mniejszej trasie mijamy przydrożne stragany na których miejscowi oferują swoje plony. Zatrzymujemy się i oglądamy pomarańcze, sprzedawczyni natychmiast kroi jedną na pół i nas częstuje. Za jedyne 5 euro wchodzimy w posiadanie sporego worka pomarańczy. Jest ich na tyle dużo, że część, jak się potem okaże, wróci z nami do kraju.
Po drodze wstępujemy na chwilę do miasta Koroni, i kierujemy się dalej na południe. Wprawdzie od teraz praktycznie już niczego ciekawego nie ma, jednak my kierujemy się w konkretne, wcześniej upatrzone miejsce. Jest to malutka plaża, droga dojazdowa to szuter. A dlaczego akurat tam? Na zdjęciach satelitarnych wypatrzyłem ciekawie wyglądający wrak statku spoczywający przy samym brzegu. Odszukanie plaży nie jest trudne, wystarczy jechać niemalże na azymut na zapisane wcześniej koordynaty. Po zardzewiałym wraku statku nie ma jednak śladu – widać miejscowi posprzątali okolicę... Brałem pod uwagę taką ewentualność gdyż zdjęcia satelitarne na których wypatrzyłem to miejsce miały już kilka lat.
Nieopodal mam upatrzony kolejny wrak, więc ruszamy w jego stronę. Wracamy na asfalt, 5 km na zachód i ponownie zjeżdżamy na szuter którym poruszamy się w stronę morza. Po prawie 5 km szerokiego szutru musimy z niego zjechać – wynika to ze wskazań GPSu – nasz cel jest na prawo on nas, wiec trzeba skręcić w pierwsza napotkaną drogę. Skręcamy więc w to co napotykamy, robi się wąsko, dziurawo i stromo. Teraz przydaje się wysoki prześwit i dodatkowy napęd. Po 10 minutach walki i przejechaniu 1,5km jesteśmy na odludnej, piaszczystej plaży w niewielkiej zatoczce. Droga jaką tu przybyliśmy, a właściwie jej brak, gwarantuje nam brak nieproszonych gości. Tuż koło plaży jest sad kilkunastu drzew oliwnych więc spodziewamy się ewentualnie tylko jakiegoś gospodarza na traktorze.
Według wskazań GPSu wrak statku jest 250 metrów od nas, czyli w sąsiedniej zatoczce. Podejmujemy jeszcze próbę dotarcia na sąsiednią plażę ale warunki terenowe są za trudne aby tam dojechać. Ostatnie 70 metrów pokonuję pieszo i ponownie okazuje się, że Grecy posprzątali...
Nasza mała zatoczka staje się naszym domem do jutra. Oglądając dokładniej naszą plażę na jej końcu znajdujemy szałas wykonany z trzciny, ale Piętaszka już nie ma...
Rozbijamy namiot na trawiastym, równym gruncie koło plaży i... wakacje.


trasa dnia: mapa























12 kwietnia, poniedziałek

Rano przyglądam się życiu w morzu. W okolicy skał zadomowiły się jeżowce, w cieniu kamieni przepływa prawie półmetrowe „coś”, wszędzie dużo różnych muszli zarówno pustych jak i tych z nogami. Na pamiątkę zabieram pusty domek jeżowca, i kilka muszli w idealnym stanie. Zdobycze zostawiam w samochodzie. Jakieś pół godziny potem kiedy zajmujemy się jedzeniem, z samochodu dochodzą jakieś dziwne odgłosy, coś w rodzaju cichego stukania. Kiedy rozglądałem się za źródłem tego dźwięku zauważyłem, że muszle pozostawione na nasłonecznionej desce rozdzielczej dostały nóg i spacerują lub turlają się. Okazuje się więc, że pozornie niezamieszkałe okazy mają jednak swoich lokatorów których do wyjścia zmusiło dopiero grzejące słońce. No cóż, tym razem muszelek na pamiątkę nie będzie – oddajemy morzu co jego.
Po pewnym czasie w morzu, przy naszej plaży pojawia się inny, znacznie większy lokator. Nad taflę wody wystaje tylko rurka a kilka metrów dalej holowana jest czerwona boja. Obiekt ten najwyraźniej przegląda płytkie dno w poszukiwaniu czegoś jadalnego, bo często zatrzymuje się w pobliżu skał gdzie, jak zauważyłem mieszka dużo ciekawych zwierzątek. Nie dał nam okazji pokazania się w całości, ale nic straconego, w końcu miejscowy nurek nie jest specjalną atrakcją turystyczną...
Po spakowaniu naszego obozowiska, wracamy do cywilizacji tą samą, szutrową drogą. Po dotarciu na asfalt obieramy kierunek zachodni, a 20 km dalej jesteśmy już w miejscowości Methoni. Na początek zajeżdżamy na plażę skąd roztacza się widok na cały miejscowy zamek. Zajmuje on cały, sporej wielkości cypel, który jest najbardziej wysuniętym na południe elementem miasta. Kierujemy się do centrum gdzie odnajdujemy niewielki parking tuż przy wejściu do zamku i idziemy sprawdzić co jest wewnątrz murów. Przy wejściu na jedyny most prowadzący za mury, stoi mała budka wyglądająca na kasę, jednak o tej porze roku jest ona nieczynna, tym razem mamy więc zwiedzanie gratis.
Wnętrze bardzo dużej budowli, jaką okalają mury obronne, jest praktycznie puste. Jest to ogromna, nierówna łąka porośnięta wysoka trawą i... szczypiorkiem. Zapach tego dziko rosnącego szczypiorku jest na tyle intensywny, że nie daje się go nie poczuć. Teraz wyraźnie widać, że część murów obronnych od strony lądu (miasta) jest dobrze zachowana, a reszta, od strony morza jest w znacznie gorszym stanie. Spacerując wzdłuż murów można się natknąć na odcinki które mocno podmyte, przewracają się do wody. Na południowym krańcu obiektu znajduje się brama, którą można wyjść poza mury od strony morza. Znajduje się tutaj wąska grobla na, końcu której zbudowana jest baszta otoczona własnymi murami obronnymi. Tak forma małej, niezależnej fortyfikacji tuż koło dużego kompleksu zamkowego. Do wnętrza baszty można wejść, a wzdłuż murów widać resztki współczesnej instalacji elektrycznej oświetlającej obiekt. Od strony morza do baszty dostawione jest współczesne metalowe rusztowanie, ale stopień jego skorodowania jest tak duży, że niedługo konstrukcja chyba sama zaniknie. Z baszty, która jest najbardziej wysuniętym na południe elementem zamku, wracamy w stronę miasta drugą, wschodnią stroną fortyfikacji. Z tej strony, tuż pod murami znajduje się przystań, w której cumują małe łódki tubylców. Zaglądamy również do wnętrza zaledwie kilku zachowanych do dziś małych budowli, które zapewne były zwykłymi domami mieszkalnymi. Posiadają one dwa niewielkie pomieszczenia o kopułowatym sklepieniu w których znajdują się liczne otwory. Jak się okazuje dzięki nim wnętrze pomieszczeń jest jasne, ale czy to jest ich prawdziwe przeznaczenie?
Z Methoni jedziemy wzdłuż wybrzeża na północ, i 11 km dalej jesteśmy w mieście Pylos. Tutaj odnajdujemy bramę wejściową do twierdzy, jednak już kolejny raz na tym wyjeździe nie możemy wejść do środka. Pani w okienku informuje, że dziś zamknięte i tradycyjnie zaprasza „tomorrow”... Nie skorzystamy z tej propozycji i próbujemy wydostać się z miasta co okazuje się nie takie proste. Miasto jest małe i właściwie prowadzi przez nie jedna, tranzytowa droga, ale... jest ona w centrum zamknięta (roboty drogowe) i nie ma wyznaczonego objazdu. Próbujemy objechać wykopy na różne sposoby, ale nie za wiele to daje. Jeżdżenie wąskimi uliczkami jest żmudne, niektóre zakręty trzeba pokonywać na dwa razy (z cofaniem) bo jest tak wąsko i ostro – stara zabudowa miasta robi swoje. Podczas tego niezamierzonego zwiedzania miasta zauważam co pewien czas te same pojazdy najwyraźniej również pragnące po prostu stąd wyjechać. Ponieważ miasto jest jednocześnie jakby wymarłe, nie bardzo mam kogo zapytać o drogę. Kiedy kolejny raz trafiam na mały placyk w środku miasta, postanawiam zasięgnąć języka na policji, której siedzibę wypatrzyłem. Małe wejście w starej kamienicy, schodkami na 1 piętro i dopiero tam byli jacyś ludzie. Szybko wypatrzyli jakiś ruch na korytarzu i się mną zainteresowali. Jeden z nich słysząc angielski podjął rozmowę i starał się wytłumaczyć drogę. Co ciekawe nie było to tłumaczenie w stylu „cofnę się 2km i będzie znak w lewo na taką miejscowość” tylko „trzeba się cofnąć jak na Methoni, po prawej będą mury cytadeli, potem po lewej taki i taki sklep spożywczy, a koło niego trochę większa ulica i właśnie w nią trzeba skręcić, potem kierować się na północ i się wyjedzie”. Grunt to dobre oznakowanie... Bez znajomości sklepów spożywczych w Grecji lepiej się nie podejmować trudów nawigowania po tutejszych drogach... Po 40 minutach krążenia po mieście udaje się go w końcu opuścić.
15 kilometrów za Pylos, przebijając się na azymut małymi uliczkami trafiamy nad wcześniej upatrzoną piaszczystą zatoczkę. Plaża nad tą zatoką ma kształt dokładnie połowy koła o średnicy około 300 metrów, a z morzem połączona jest węższym przesmykiem między skałami. Tuż koło tej sporej zatoczki jest inna, znacznie mniejsza, ukryta wśród skał i drzew, która jest plażą naturystów.
Kolista plaża jest odludna, a dodatkowo jest tak duża, że można w spokoju na niej poleniuchować. Na skałach po obu stronach ujścia na otwarte morze są ciekawe miejsca, po lewej spora fortyfikacja, po prawej małe stanowisko archeologiczne ogrodzone płotem, zamknięte na kłódkę. Tuż koło furtki w płocie jest wycięta spora dziura więc nie ma problemów ze zwiedzaniem... Na plaży i okolicy spędzamy prawie 3 godziny, po czym ruszamy dalej na północ. Po drodze w miejscowości Gargaliani ponownie mamy problemy z wyjechaniem z miasta. Wprawdzie przejeżdżamy przez całe miasto i jesteśmy na jego północy ale jak się okazuje 100 metrów od właściwej drogi wylotowej która jest 50 metrów poniżej nas. W ten nieoczekiwany sposób obejrzeliśmy ze wzgórza panoramę okolicy po czym odszukaliśmy właściwą drogę. Dalsza droga to już bezproblemowy przejazd do miejscowości Olimpia, gdzie docieramy wieczorem i w centrum znajdujemy niedrogi hotel w którym zostajemy do rana.

trasa dnia: mapa



13 kwietnia, wtorek

Rano odnajdujemy wejście na teren starożytnego miasta Olimpia, kupujemy stosowny bilet i idziemy zwiedzać. Przy wejściu pani sprawdzająca bilety próbuje pozbawić mnie torby ze sprzętem fotograficznym. Koło bramy leży już spora kupka małych plecaków itp. Zapewne jest to realizacja zakazu wnoszenia większych bagaży (znak z przekreśloną walizką). Po krótkiej wymianie zdań wchodzimy na teren, oczywiście bez oddania mojego dobytku.
Krążymy wśród ruin kolejnych budowli rozsianych na niewielkim, płaskim terenie. W zachodniej części kompleksu spora część kolumn nadal stoi, czy jest to rekonstrukcja z oryginalnych elementów? Największe (najgrubsze) kolumny z centralnie położonej świątyni Zeusa są poprzewracane, ale kompletne. Wystarczyłoby ponownie poukładać na sobie poszczególne koliste kamienie i świątynia zyskałaby na wyglądzie. Uczyniono tak z jedną kolumną, ale powstała ona z nowego materiału. We wschodniej części starożytnego miasta znajduje się prostokątny stadion, który obecnie nie wygląda zbyt okazale – prostokątna, szutrowa powierzchnia i trawiaste zbocza dookoła, będące kiedyś widownią. W kamienne ruiny co pewien czas wplata się intensywny fiolet kwitnących drzew.
Z miejscowości Olimp jedziemy w górę Peloponezu, przez miasto Pirgos, wzdłuż wybrzeża, aby 120 km dalej dojechać do miasta Patras. Tutaj nie gościmy zbyt długo, wbijamy się do centrum gdzie udaje się gratisowo zaparkować na ulicy nieopodal morza i obchodzimy najbliższą okolicę. Na jezdni znajdujemy płytę CD z muzyką lokalnego wykonawcy, jak się potem okazuje pomimo całkowitego jej porysowania jest ona do bezbłędnego odtworzenia w napędzie nagrywarki komputera. Jedziemy kawałek dalej, z plaży oglądamy pobliski most łączący Peloponez z kontynentem. Jego nazwa to Rio-Antirio, ma on ponad 2,8km długości, jest mostem podwieszanym na 4 pylonach, zbudowany jest na terenie aktywnym sejsmicznie i na dodatek nad uskokiem tektonicznym... Aż strach się bać. Tymże mostem opuszczamy Peloponez i wracamy na kontynentalną część Grecji, co kosztuje nas ponad 12 Euro.
Jedziemy główną drogą na północny zachód, aby po niespełna 50km odbić z niej przy ciekawie położonej miejscowości Etoliko (Aitoliko) na zachód. Od tej pory poruszamy się mniejszą drogą, mijamy miasto Katohi, zaczynają się góry, jedziemy przez Astakos. Obecnie droga prowadzi wykutą w skałach półką, nad samym wybrzeżem morza Jońskiego. Po lewej cały czas mijamy kolejne wyspy, aby w końcu skręcić w drogę prowadzącą na jedną z nich. Po drodze mijamy zamek na wzgórzu, wąski kawałek gruntu z naszą drogą i kolejny zamek tym razem zbudowany na poziomie morza, całkowicie otoczony jego wodami. Mijamy jeszcze most o ruchomej konstrukcji, teraz droga prowadzi długą, prostą groblą o szerokości jezdni aż do samego miasta i wyspy o tej samej nazwie Lefkada. Tutaj krążymy po mieście rozglądając się za ciekawym miejscem na nocleg. Miasto wygląda na dość komercyjne co potwierdzają ceny w hotelach. Opuszczamy miasto i jedziemy wschodnim wybrzeżem wyspy nadal rozglądając się za noclegiem. Miejsc z noclegami jest bardzo dużo, praktycznie każdy dom przy drodze to hotel czy inne miejsce pobytu dla turystów, ale wszystko jest jeszcze pozamykane. Jadąc kilkanaście kilometrów dalej jesteśmy w Nidri – mała nabrzeżna miejscowość, jedna droga, mały port i mnóstwo różnego rodzaju i wielkości łódek. Tutaj mamy nawet niezły wybór miejsc noclegowych w rozsądnych cenach. Są typowe małe hotele, ale trafiamy też do jakiejś willi – sklep na dole, pokoje do wynajęcia na piętrze. Obiekt teoretycznie nie jest otwarty, ale po rozmowie z właścicielem urzędującym we własnym sklepie, zostajemy na dwie noce. Z cennika wywieszonego w pokoju dowiadujemy się, że w sezonie jest 3 razy drożej. Rozgaszczamy się, powoli zapada wieczór więc dziś już nigdzie nie jedziemy.

trasa dnia: mapa















14 kwietnia, środa

Dzień przeznaczony na zwiedzanie wyspy. Jedziemy na południe wyspy, gdzie na chwilę trafiamy do Poros, tutaj jesteśmy na górze wysoko nad poziomem morza, gdzie na szczycie odnajdujemy małą dzwonnicę. Dalej jedziemy wzdłuż południowego wybrzeża wyspy, aby zatrzymać się w nabrzeżnym miasteczku Vassiliki - lazurowa woda, małe kutry miejscowych rybaków, puste ulice i knajpki nad zatoczką.
Aby dojechać na skalisty, południowy cypel Lefkady musimy trochę pojechać na północ i dopiero potem zawrócić na południe, co tez czynimy. Gdy już jedziemy wąską i krętą drogą na południe, rozglądam się za zjazdem na wcześniej upatrzoną na zdjęciach satelitarnych plażę. Gdy GPS wskazuje że plaża jest niedaleko, skręcamy w pierwszą przejezdną drogę w stronę morza. Droga zaczyna ciasnymi serpentynami schodzić ostro w dół i tak z wysokości 270 metrów zjeżdżamy na plażę. Miejsce to jest całkowicie odludne, nie ma ani jednego samochodu czy też człowieka, plaża jest szeroka, piaszczysta i bardzo długa. Świeci słońce, brak wiatru, przyjemna temperatura ok. 25 stopni, lazurowe morze z delikatnymi falami. Widok jak z pocztówki i po raz kolejny wszystko to na wyłączność.
Po odpoczynku i nacieszeniu się widokami, tą samą trasą wjeżdżamy na górę do głównej drogi na cyplu i kontynuujemy podróż na południe. Na rozstaju dróg kierujemy się lewą stroną aby dotrzeć na sam koniec cypla. Na ten południowy przylądek prowadzi nas nowa, asfaltowa droga. Na jej końcu jest niewielki parking, na którym spotykamy tylko starego lecz odnowionego, turystycznego busa na angielskich numerach. Teraz już tylko piechotą można dojść do latarni morskiej lub na skały, które stanowią najbardziej wysunięty na południe kraniec wyspy. Gołe skały na samym końcu przylądka, od zachodniej strony, tworzą stromą, 25 metrową ścianę opadającą prosto do morza. Kolejne spokojne miejsce o specyficznym klimacie.
Z tego miejsca można już tylko wracać na północ, jedziemy więc kilka kilometrów tą samą trasą, ale przy najbliższej okazji skręcamy w małą szutrową drogę, która wydaje się skrótem prowadzącym na inną zachodnią plażę. Jadąc tą wykuta w skale boczną drogą, widzimy z góry plażę na którą zmierzamy. Ten skrót doprowadził nas na miejsce po przejechaniu niespełna dwóch kilometrów zamiast dziewięciu główną drogą. Miejsce gdzie dotarliśmy to piaszczysta plaża położona pod wysoką, pionową skałą i jednocześnie mała zatoczka. Duży parking i kilka obecnie zamkniętych budynków świadczy o bardzo dużej popularności tego miejsca w sezonie. Na skałę wystającą w głąb morza prowadzi ścieżka z barierkami, a z jej szczytu można w całej okazałości zobaczyć wspaniałą plażę po prawej i jaskinię po lewej. Kolor wody jest tutaj również niesamowicie intensywny, do tego białe skały, cykliczny szum fal i ponownie brak żywego ducha.
Wracamy, jedziemy zachodnim brzegiem wyspy aż do samego miasta Lefkada. Z południowego przylądka na samą północ wyspy jest zaledwie 50km licząc dystans drogą (33km w linii prostej). W okolicy miasta Lefkada oglądamy dokładniej zamek na grobli, jak i samo miasto. Wracamy do naszej małej miejscowości Nidri, zostawiamy samochód i resztę dnia spędzamy w miasteczku.

trasa dnia: mapa



15 kwietnia, czwartek

Rano starujemy dalej na północ. Opuszczamy Lefkadę, chwilę potem tunelem pod cieśniną wjeżdżamy do miasta Preweza i kilka kilometrów dalej zatrzymujemy się w Nikopolis pod murami starożytnego miasta. Ponieważ zajechaliśmy akurat od tyłu ruin, pod same mury obronne, do których było dobre dojście, nie omieszkałem wspiąć się na mur i ocenić jakość wnętrza. Zarośnięta łąka i brak widocznych budowli wewnątrz, zdecydował o odpuszczeniu sobie zwiedzania tego miejsca.
Jedziemy dalej, kolejne zaplanowane miejsce do zwiedzania znajdujemy 100km dalej i jest to Dodona. Teren ogrodzony, wstęp płatny, a wewnątrz znajdujemy spory, antyczny amfiteatr zachowany w bardzo dobrym stanie. Tutaj pogoda jest nieco gorsza, zachmurzenie i lekko pada, ale nie przeszkadza to nam w zwiedzaniu. Na widownię amfiteatru nie można wchodzić, a jej część jest odbudowywana nowym materiałem, który obecnie wyraźnie różni się kolorem od starych kamieni. Oprócz amfiteatru na tym terenie znajdują się jeszcze pozostałości mniejszych budowli, ale są to tylko symboliczne obiekty wystające niewiele nad powierzchnię gruntu.
Niespełna 20 km dalej jesteśmy w mieście Janina, które zwiedzamy bardzo pobieżnie i jest to praktycznie ostatnie miejsce naszego pobytu w Grecji. Jedziemy dalej na północ, w okolicy miasta Konitsa skręcamy w małą drogę prowadzącą do granicy z Albanią. Przejście graniczne sprawia wrażenie opuszczonego, nie za bardzo wiadomo gdzie podjechać. W końcu jakiś mundurowy się zlitował, wyszedł z budynku i pokazał gdzie się zatrzymać. Oglądnął dokumenty nasze i samochodu i szybko zakończył swoje czynności. Ale potem przyszedł inny, nawet nie w mundurze, ponownie zabrał wszystkie dokumenty i zniknął w budynku. Zapewne sprawdzał dokładnie samochód, bo przy budynku stało kilka zatrzymanych samochodów na różnych tablicach rejestracyjnych. Cały pobyt na greckiej granicy trwa 11 minut po czym przejeżdżamy przez most i trafiamy na albańską granicę. Od razu daje się zauważyć niższy standard praktycznie wszystkiego. Albańczycy załatwiają formalności w 10 minut i ruszamy dalej.
Po przejechaniu zaledwie 200 metrów pierwsze rozwidlenie dróg i pytanie gdzie jechać? Chcemy jechać przez Leskovik i dalej do miast Erseka i Korcza. Na azymut powinniśmy więc skręcić w prawo, nawet na mapie jest żółta droga w prawo, ale w praktyce jest to dziurawy szuter. W lewo zaś mamy asfalt i według mapy też dojedziemy do Leskovik ale białą, czyli teoretycznie gorszą drogą. Rzeczywistość nie ma więc nic wspólnego z mapą. Ponieważ niespełna rok temu byliśmy w Albanii, więc taka sytuacja mnie nie dziwi, wybieramy opcję wypracowaną podczas ostatniego pobytu w Albanii – ufać temu co naprawdę widzimy. Wybieramy więc drogę naprawdę lepszą, a nie lepszą na mapie. Po kilku kilometrach w Carshove widzimy drogowskaz na Korce, więc jedziemy we wskazanym kierunku. Jakość drogi jest fatalna, teoretycznie jest to asfalt, ale ilość, wielkość i głębokość dziur jest powalająca. Gdybym nie znał Albanii to bym się zdziwił. Trasa przez góry jest bardzo malownicza, spotykamy typowe dla Albanii bunkry, ale przejazd od granicy do Korce, czyli 110km trasą takiej jakości, zajmuje nam 2,5 godziny. Ponieważ powoli robi się późno, 40 km za Korce w miejscowości Podgradec znajdujemy nocleg.

trasa dnia: mapa














16 kwietnia, piątek

Do tego miejsca mamy jeszcze wybór drogi powrotnej do Polski. Albo przez Macedonię, całą Serbię i Budapeszt jest to szybka i dobra droga którą jechaliśmy rok temu, albo przez całą Albanię, Czarnogórę, Bośnię i Hercegowinę – ta wersja będzie dziurawa i wolna. Ponieważ nie lubię szybkich przelotów a dziury nie są mi straszne wybieramy drugą trasę. Wprawdzie rok temu zwiedziliśmy Albanię i Czarnogórę, ale Bośnię i Hercegowinę praktycznie tylko przejechaliśmy. Obecnie plan jest taki aby zwiedzić Sarajewo. Dalszy przejazd traktujemy więc zupełnie tranzytowo. Jedziemy przez miasta Elbasan, Tirana, Shkoder w Albanii, dalej Podgorica, Niksic w Czarnogórze i wieczorem jesteśmy w Sarajewie. Ta trasa to tylko 550km ale zajęła nam aż 11 godzin, na tych drogach to było do przewidzenia.
Po zajęciu pokoju na nocleg na przedmieściach stolicy, jedziemy do centrum Sarajewa na wieczorne zwiedzanie. Z wielkim trudem znajdujemy miejsce gdzie udaje się zaparkować i idziemy w ścisłe centrum. Chodzimy wąskimi uliczkami ze stylowymi kramami, mijamy kolejne meczety, i inne ciekawe budowle. Część tubylców chodzi w charakterystycznych islamskich strojach, co jeszcze bardziej tworzy klimat tego muzułmańskiego miasta. Po zmroku wszystkie budowle wyglądają chyba jeszcze ciekawiej niż za dnia.
Wracamy na ostatni na tym wyjeździe nocleg na zajęte wcześniej miejsce.

trasa dnia: mapa




17 kwietnia, sobota

Dzisiejszy dzień to tylko powrót do kraju, prawie 1200 km.
Jedziemy przez Doboj, Bosanski Brod, Nasice, Virovitica, Balaton, Wiedeń, Brno, Wrocław. Koło północy jesteśmy w domu.

trasa dnia: mapa





Podsumowanie

Zrobiliśmy 5692 km.
Zwiedzanie Grecji w kwietniu jest bardzo dobrym pomysłem. Temperatury na poziomie 17 - 24 st. C, łagodny i słoneczny klimat. Liczba turystów jest znikoma, a jeśli gdzieś bywają większe grupy, to tylko w miejscach najbardziej znanych. Należy tylko pamiętać, że większość udostępnianych do zwiedzania zabytków jest krócej otwarta niż w sezonie.
Drogi są w niezłym stanie, ale często widzieliśmy zarośnięte pobocza – zjawisko które u nas występowało wiele lat temu. Nawet jeśli gdzieś nie ma asfaltu, to droga jest szutrowa, dzięki czemu jest dostępna dla każdego samochodu.
Ze znalezieniem noclegu pod dachem nie ma problemu, natomiast próba rozbicia się z namiotem na dziko może być problematyczna – sporo skał, więc po prostu nie ma równego terenu. Jedyną szansą na równy kawałek gruntu są liczne małe zatoczki, w których możemy dodatkowo naprawdę w spokoju wypocząć.
W mniejszych miejscowościach wszelkiego rodzaju knajpki o tej porze roku świecą pustkami, ale są otwarte.
Na przydrożnych straganach można kupić świeże pomarańcze - mijaliśmy plantacje pomarańczy z dojrzałymi owocami na drzewach, więc ta świeżość w kwietniu jest autentyczna.

Maju

wszystkie zdjęcia z wyprawy - 490 szt.
mapa całej trasy w Grecji - ślad GPS


powrót - poprzednie dni relacji