wstecz

Rumunia 2011
Termin: sierpień 2011 roku

Uczestnicy:
Maju i Kasia

Naszym celem jest przejechanie przez górskie tereny Rumunii.
Chcemy zwiedzić dwie najbardziej znane górskie drogi.
Podczas poprzedniej wizyty w Rumunii nie przejechaliśmy ich z powodu zalegającego śniegu.
Dodatkowo zwiedzamy miejsca które poprzednio pomineliśmy oraz trafiamy na rumuńskie wybrzeże Morza Czarnego.


8 sierpnia, poniedziałek


Dzisiejszy dzień to dojazd do Rumunii.
Trasa wiedzie z Wrocławia przez Cieszyn i dalej Zilina, Zvolen (SK), Miskolc (H), Debrecen. Ponieważ przez większość drogi pada deszcz, prędkość przelotu jest mniejsza. Skutkuje to noclegiem tuz przed granicą Rumuńską, zamiast tuż za nią.
Nocujemy w mieście Debrecen, nieopodal znanej miejscowości wypoczynkowej Hajduszoboszlo. Przebyta droga – 675km.

trasa dnia: mapa









9 sierpnia, wtorek


Po nocnej burzy nie ma już śladu, a my bocznymi drogami jedziemy do pobliskiej granicy z Rumunią. Do Rumunii wjeżdżamy dużym przejściem granicznym niedaleko miasta Oradea i dalej kierujemy się główną drogą na południowy wschód w kierunku miasta Deva. Za jedną z wielu wiosek widzę zaparkowany radiowóz oraz mundurowego powoli kroczącego na środek drogi. Oczywiście zatrzymuje nas i widząc naszą rejestrację od razu przechodzi na angielski. Pani policjantka informuje mnie, że w wiosce była kamera z radarem, która powiedziała im że jechałem z zawrotną prędkością 62km/h. Po otrzymaniu mojego prawa jazdy i dowodu rejestracyjnego pani zasiada w służbowej Dacii i skrupulatnie coś tam pisze. Pytam się jej czy to konieczne, ona stwierdza że tak, ale jednocześnie informuje, iż ze wzglądu na małe przekroczenie prędkości będzie tylko pouczenie. Kiedy kończy wypisywać papier, każe podpisać, dostajemy kopię i rozstajemy się w pokoju.

90 kilometrów za miastem Oradea zjeżdżamy z głównej drogi kierując się na wschód mniejszą drogą DN75 wiodącą przez niskie, zalesione góry zachodnio-rumuńskie w kierunku miasta Turda. Od tego momentu prędkość podróżowania znacznie spada – kończy się nieformalny dojazd do Rumunii, a zaczyna spokojne zwiedzanie. W wyższych partiach drogi jedziemy przez gęstą mgłę. Przydrożna trawiasta zatoczka, w której zatrzymujemy się na chwilę, jest zasypana śmieciami.

W miejscowości Campeni skręcamy na południe w drogę DN74. W tym małym miasteczku po raz pierwszy spotykamy całe góry arbuzów czekających na swoich nabywców. Nasza dalsza droga nadal wiedzie przez niskie góry, a po przejechaniu kolejnych 80 km, trafiamy do miasta Alba Iulia. W górach spędziliśmy na tyle dużo czasu, że do miasta trafiamy około godziny 18, więc zamierzamy znaleźć w okolicy jakiś nocleg. Zwiedzanie miasta zapewne jutro. Chcąc wyjechać z miasta na południe, w kierunku pobliskiego miasta Sebes natrafiamy na kolejne rumuńskie atrakcje. Jedyna główna droga wylotowa jest zamknięta – remont wiaduktu. Oczywiście nie ma znaków objazdu, po prostu droga zagrodzona i tyle. Skręcam więc w małą uliczkę tuż przez barierkami i na azymut próbuję przejechać choćby przez łąkę. Szutrowa droga wiedzie przez jakieś małe osiedle domków, ale w końcu i ta się kończy. Pozostaje wrócić do głównej i poszukać gdzie indziej. Ponieważ za remontowanym wiaduktem, równolegle do torów kolejowych widzę ruch dużych ciężarówek, już wiem w jakim kierunku mam szukać. Cofamy się więc przez miasto wzdłuż torów tak długo, aż znajdujemy przejazd kolejowy. Jadąc dalej na południe, już wzdłuż drugiej strony torów, w końcu wydostajemy się z miasta. Nie było tak źle, błądzenie zajęło tylko 15 minut.
Niedaleko stąd mam upatrzony camping, ale ponieważ dzień należał do raczej wilgotnych, choć bez deszczu, a nad górami ciągle przewalają się ciemne chmury, postanawiam poszukać noclegu pod dachem. Dodatkowo jutrzejszy dzień ma być objazdem okolicy z noclegiem w tym samym miejscu, więc zostawienie bagaży w pokoju będzie rozsądniejsze niż w namiocie. Zaraz za miastem, za rzeką Mures, znajdujemy ładny pensjonat z ostatnim wolnym pokojem. Z góry ustalony nocleg na dwie noce skutkuje stargowaniem ceny, a płatności można dokonać w euro. Rozgaszczamy się i znosimy wszelkie bagaże – jutro objazd okolicy bez zbędnych kufrów.

Przebyta droga – 332km.

trasa dnia: mapa



10 sierpnia, środa


Dziś pierwsze w kolejności jest zwiedzenie zamku w Hunedoarze. Wprawdzie byliśmy tam już kilka lat temu, ale wówczas zwiedzenie jego wnętrza nie było możliwe. Z Alba Iulia do Hunedoary jest 75 km, więc szybko dojeżdżamy pod zamek. Kaski przypinamy do motocykla, kurtki do kufra i idziemy do środka. Kupując bilety wstępu można (powinno się?) dodatkowo zakupić bilet na fotografowanie... Bez pośpiechu przemierzamy kolejne komnaty, mury, i inne takie. Ilość udostępnionych pomieszczeń jest naprawdę spora i są one zachowane w niezłym stanie – naprawdę warto zwiedzić wnętrze tego zamku. Ruch turystów jest na tyle mały, że można fotografować budowlę, a nie dzikie tłumy ludzi. Na zamku spędzamy ponad 1,5 godziny.

Jedziemy do kolejnego zabytku, co wiąże się z powrotem w okolice Alba Iulia, a dokładniej w okolice miasta Sebes. W niewielkiej wiosce Calnic trafiamy pod warowny kościół, który został wpisany na listę dziedzictwa UNESCO. Zaraz po wejściu za mury jedyna obecna tam osoba okazuje się sprzedawcą biletów. Niewielki kościółek jest ogrodzony solidnym murem, wewnątrz którego są jeszcze dwa budynki w tym jeden z dzwonnicą wtopiony w mury . Można zwiedzać praktycznie wszystkie zakamarki włącznie z dzwonnicą, do której wiodą czasami bardzo strome i wąskie schody. Na szczycie dzwonnicy chodzi się w bezpośrednim sąsiedztwie sporych dzwonów. Kiedy kończymy zwiedzać, nad wioską przechodzi intensywny deszcz. Szybko zakładamy motocyklowe kurtki i już może sobie padać dalej. Praktycznie od wczoraj cały czas po okolicy krążą ciemne chmury i jest raczej wilgotno.
Z Calnic jedziemy 25 km do Alba Iulia, które to miasto teraz zamierzmy w końcu zwiedzić. Na początek robimy kółeczko możliwie najbliżej centrum szukając najciekawszych miejsc, a gdy już je namierzamy, parkujemy na chodniku. Szybko zjawia się mały Rumun i zaczyna żebrać... Zapinamy niepotrzebne części odzieży do motocykla i idziemy w kierunku okazałych budowli sakralnych. Koło siebie stoją dwie katedry: prawosławna i katolicka. Całość znajduje się wewnątrz solidnych murów obronnych okalających ścisłe, zabytkowe centrum miasta. Po obejrzeniu obu katedr, wchodzimy pomiędzy mury obronne, aby w ten sposób obejść centrum dookoła. Mury jak i przestrzeń pomiędzy nimi (rodzaj suchej fosy) jest obecnie odnawiana i wygląda naprawdę ciekawie – to miejsce warto odwiedzić. W mieście jesteśmy do zmroku, po czym wracamy na nocleg tuż za miasto.

Dziś przejechane 226 km.

trasa dnia: mapa

















11 sierpnia, czwartek

Dzisiaj jest w planie wjechanie na Transalpinę, ale nie w tradycyjny sposób, czyli przez pobliski Sebes i dalej Sugag. Transalpina jest obecnie prawie całkowicie wyasfaltowana, a my wolimy jazdę po szutrach, dlatego część drogi pokonamy innym szlakiem.
Z Alba Iulia jedziemy podobnie jak wczoraj na zachód w kierunku Devy, jednak jeszcze przed Orastie skręcamy na południe do miasta Cugir. W Cugirze tankujemy i zaopatrujemy się w zapasy żywności na najbliższe dwa dni – jedziemy w góry, przez około 200km nie będzie większej cywilizacji. Jedziemy na południe szutrem, który nawet ma swoje oznaczenie jako droga nr 704. Generalnie powinniśmy dojechać do jeziora Oasa, które jest już przy drodze 67C. Droga początkowo wiedzie wzdłuż górskiego potoku, jej nawierzchnia i szerokość zmienia się co jakiś czas, ale generalnie da się przejechać. Po drodze trafiamy na sporą tamę, za którą zaczyna się już mniej oczywisty odcinek drogi – dotychczas było wzdłuż potoku, teraz już nie ma takich naturalnych drogowskazów. Później okazało się, że tama jest na jeziorze Canciu.
W dalszej trasie problemem są rozjazdy, gdyż nie są w żaden sposób oznakowane i wyboru dalszego kierunku jazdy trzeba dokonywać na wyczucie. Jedyną pomocą w takim przypadku jest kilka punktów które przed wyjazdem, na podstawie zdjęć satelitarnych, wprowadziłem do GPSa. Wybór polega więc na jeździe według zasady „połącz kropki” na GPSie, bo jazda na azymut po krętych, górskich ścieżkach niekoniecznie się sprawdza. Na trasie kilkukrotnie trafiamy na zrywkę drzew, a w ich okolicy rozjeżdżone błotniste odcinki.
3,5 godziny po wyjechaniu z Cugiru, po przejechaniu 60 km, trafiamy w końcu na zachodni brzeg jeziora Oasa. Trasa nie była aż taka zła, po prostu nie spieszyliśmy się za bardzo - delektowanie się górskimi odcinkami jest celowe. Nad jeziorem zwiedzamy monastyr, który nie jest zbyt znany – leży wprawdzie nad jeziorem, które jest na popularnej trasie 67C, ale na zachodnim brzegu jeziora, a główna trasa wiedzie wschodnim wybrzeżem. Po zwiedzeniu monastyru dojeżdżamy na północny kraniec jeziora, gdzie wjeżdżamy na już asfaltową drogę 67C.
Jedziemy dalej na południe, okresowo napotykamy jeszcze krótkie szutrowe odcinki drogi, głównie w okolicy budowanych jeszcze mostków. Godzinę po opuszczeniu monastyru jesteśmy na skrzyżowaniu drogi 67C z 7C, gdzie skręcamy na wschód nad jezioro Vidra. Przejeżdżamy na jego wschodni kraniec, gdzie napotykamy na opuszczone duże budynki hotelowe.
Naszym następnym celem są trawiaste szczyty górskie na południe od Vidra, a wjechać na nie zamierzamy stromą polną drogą. Wspinaczkę zaczynamy we wcześniej upatrzonym miejscu nie wiedząc jednak czy ścieżka zapewni nam wystarczającą przejezdność. Brniemy więc pod górę, napotykamy małą chatkę która służy pasącym się osłom za schronienie i od tego momentu kończą się drzewa. Wokół nas tylko trawa, ale za to mamy wspaniały widok na całe jezioro Vidra. Jest już godzina 18, nasze cienie są wyraźnie długie, a temperatura stosunkowo niska. Szczyty górskie o wysokości 2000m nie są dobrym miejscem na nocleg, więc musimy znaleźć bardziej przyjazne miejsce biwakowe. Jedziemy szczytami na zachód wiedząc , że w końcu musimy dojechać do dalszej części Transalpiny 67C. Po godzinie trafiamy w końcu na asfaltową drogę, która okazuje się właśnie trasą 67C. Z tablicy informacyjnej stojącej w miejscu naszego dotarcia do asfaltu dowiadujemy się, że byliśmy na jakimś chronionym terenie, a w okolicy występują rysie i niedźwiedzie. No cóż, przy ścieżce którą zdobywaliśmy szczyty nie było żadnych zakazów, ale dobrze wiedzieć, że niedźwiedzie są już teoretycznie za nami.
Wieczór coraz bliżej a my nadal jesteśmy zbyt wysoko, aby znaleźć optymalne miejsce na nocleg. Cofamy się więc na północ asfaltową 67C, zjeżdżając w dół aż do napotkanego potoku. Tutaj widać kilka biwakujących rodzinek ze swoimi Daciami. Niewiele myśląc wbijamy się w ich sąsiedztwo i rozbijamy namiot. Jesteśmy znacznie niżej niż niedawno, bo na wysokości 1400 metrów, ale obecność wody wcale nie wróży wyższych temperatur w nocy.

Przejechane 189 km.

trasa dnia: mapa



12 sierpnia, piątek

Noc, jak to w górach, była chłodna.
Zbieramy nasz domek i startujemy na południe wspinając się na najwyższy odcinek Transalpiny. Już 10 km dalej jesteśmy na wysokości 2100 metrów, w miejscu, gdzie rozpościera się widok na małe jeziorka położone nieopodal drogi. Tutaj parkuje sporo samochodów i szosowych motocykli – widok obecnie zupełnie normalny, jednak jeszcze rok temu mało kto zaglądał w to miejsce. Szutrowa górska droga czyniła to miejsce niedostępnym i dzikim, obecnie asfalt zmienił zupełnie jego charakter.
Jadąc dalej przekraczamy przełęcz Urdele, która jest najwyższym punktem Transalpiny (2145m). Cały czas towarzyszą nam widoki na niżej położone okolice, a droga to bardzo dobrej jakości asfalt – jest nowy - ciekawe co będzie z kilka lat. Ten odcinek Transalpiny to ok. 30km drogi po gołych szczytach gór, który w końcu kończy się dla nas po zjechaniu do miejscowości Novaci. Od wczorajszego wyjazdu z Cugiru zrobiliśmy 196km i w końcu udało się nam przejechać całą Transalpinę – kilka lat temu zatrzymał nas śnieg.
W Novaci skręcamy na wschód, w małą drogę 665, aby 40 km dalej podjechać pod monastyr Horezu wpisany na listę UNESCO. Motocykl zostawiamy na malutkim parkingu pod samą bramą i idziemy zwiedzać wnętrze kompleksu. Po dziedzińcu przemykają czarne postacie, budynki pokryte są bogatymi rysunkami, a wnętrza głównego kościoła nie można fotografować.
Po powrocie do motocykla okazuje się, że jakiś Rumun zaparkował swój samochód 5cm od boku motocykla. No cóż, jak widać zmieścił się w szczelinę, więc zapewne nie widział w tym nic złego... Po zdemontowaniu bocznego kufra udaje się wyjechać.
Dalsza część dzisiejszej trasy to przelot główną drogą przez Ramnicu Valcea do miasta Curtea de Arges, które leży na południowym początku trasy Transfogarskiej. Tutaj znajdujemy nocleg i już na spokojnie wieczorem zwiedzamy miasto i miejscowy monastyr.
Po powrocie do pensjonatu widzimy jak na naszym motocyklu raz po raz bawi się mały Rumun, a rodzice nie widząc w tym nic złego fotografują go za każdym razem, gdy na niego wsiądzie. Kiedy ściągałem małego z motocykla nie zauważyłem zrozumienia Rumunów...

Przejechana dziś droga to 173 km.

trasa dnia: mapa
















13 sierpnia, sobota

Rano startujemy na północ drogą 7C znaną jako Trasa Transfogarska. Kiedy niedługo potem docieramy do początku jeziora Vidraru, napotykamy na sporą ilość samochodów, które na wąskiej i krętej drodze powodują korki. W takich warunkach bardzo przydaje się nam zdolność szybkiego wyprzedzania. W dalszej części jeziora i już za nim, kiedy droga staje się szersza, można w końcu przyspieszyć. Kiedy tak wspinamy się coraz wyżej, zauważamy coraz większą ilość biwaków w każdym możliwym miejscu wokół drogi. Zaparkowane samochody i rozbite namioty znajdują się wszędzie tam, gdzie jest kawałek równego terenu. W takiej scenerii docieramy do najwyższego punktu Transfogary, czyli do południowego początku tunelu. Tutaj kolejne zdziwienie - na całej długości tunelu korek. Samochody stoją jeden za drugim w kierunku, w którym jedziemy, a w przeciwną stronę pusto. Ponownie mamy szczęście, że poruszamy się motocyklem – korki nas nie dotyczą. Wyjeżdżam na lewy pas i właśnie nim pokonuję cały prawie 900 metrowy tunel. Po drugiej stronie napotykamy na zjawisko, które wygenerowało korek. Przy drodze znajduje się jezioro, schronisko i spory parking i to właśnie na niego próbują wszyscy wjechać. Oczywiście nie ma już miejsca, ale to nie przeszkadza Rumunom, aby próbować się tam wcisnąć, co w praktyce jest staniem na jezdni i korkowaniem okolicy. Naprzeciwko również stoją, bo jadący z tamtego kierunku również chcą wjechać na parking, więc pierwszy skręcający blokuje całą resztę. Fakt iż na tym wjeździe stoi policjant niczego nie zmienia, no może jest trochę głośniej od jego uporczywego gwizdania...
Widząc to odechciewa nam się postoju przy jeziorku, przeciskamy się przez okolicę wjazdu na parking i zaczynamy zjazd w dół. Nasz pas ruchu tym razem jest pusty za to przeciwległy to niekończący się korek. Niecałe 500 metrów dalej, po lewej, zauważamy małą zatoczkę, z której roztacza się widok na naszą dalszą drogę. Jest na niej już pełno samochodów, ale akurat jedno miejsce jest wolne. Parkujemy na nim podziwiając charakterystyczną dla Transfogary panoramę. Trudno powiedzieć, aby był to bardzo przyjemny odpoczynek, bo zgiełk generowany przez ludzi i samochody jest spory. W pewnym momencie w naszą zatoczkę wciska się Dacia i nie ma tutaj znaczenia, że nie ma już tam miejsca. Parkuje jakieś 10 cm od naszego motocykla i szybko okazuje się, że pasażerowie samochodu nie mogą wysiąść bo jest za mało miejsca na otwarcie drzwi. Kierowca samochodu próbuje dać nam do zrozumienia, abyśmy się przesunęli, bo on ma problem. Chyba nigdy nie próbował przepchać obciążonego motocykla pod górkę do tyłu po szutrze skoro tego wymaga, albo po prostu... jest Rumunem. Dla własnego komfortu psychicznego opuszczamy parking i jedziemy dalej w dół trasy. Za jakiś czas parkujemy w kolejnej małej zatoczce, aby choć trochę pooglądać okolicę. Tradycyjnie parkuję przodem do wyjazdu aby potem nie męczyć się z przepychaniem motocykla. Co się dzieje gdy sobie odpoczywamy? Oczywiście przyjeżdża Rumun i parkuje dokładnie przed nami uniemożliwiając wyjazd. W takich to pięknych okolicznościach przyrody, po dłuższej walce z motocyklem, udaje się ominąć Rumuna i wyjechać na jezdnię. Oczywiście Rumun nie domyślił się dlaczego tak kombinuję.
Nie wiedząc czemu tracimy ochotę na dalsze zwiedzanie Trasy Transfogarskiej i jedziemy dalej w dół, na północ, mijając niekończące się tabuny Rumunów pędzących w swoich Daciach w kierunku szczytu.
Po drodze udaje się jeszcze zrobić kilka zdjęć, po czym dojeżdżamy do drogi nr 1, Sybin – Fagaras – Braszów. Kierujemy się na wschód przez Fagaras i dalej drogą 73A do Bran. Tutaj krótki odpoczynek i zdjęcie zamku Bran od południowej strony – takiego widoku zabrakło nam, gdy byliśmy tutaj kilka lat temu. Odpuszczamy sobie zwiedzanie wnętrza – mamy to już zaliczone podczas poprzedniej podróży.
Następnym celem naszej podróży są góry Bucegi na południe od Rasnov. Aby tam dotrzeć wracamy kawałek do Rasnov, potem drogą 73A na południowy wschód, aż do drogi nr 1 i dalej na południe do miejscowości Sinaia. Mijamy miasteczko i małymi drogami udajemy się na szczyty pobliskich gór dokładnie na zachód od niego. Z wysokości 800 metrów wspinamy się coraz wyżej, wąski asfalt przechodzi w szuter. Chcemy dotrzeć do formacji skalnych nazywanych Sfinks, ale zdobywanie gór kończymy na wysokości 1900 metrów przed znakiem zakazującym dalszej drogi. Do Sfinksa można się również dostać kolejka linową z pobliskiego miasteczka Busteni.
Wokół nas gołe górskie łąki, brak ludzi, za to podczas postoju nie wiadomo skąd pojawia się duży pies. Powoli zbliża się wieczór, wracamy więc w dolinę na drogę nr 1 gdzie znajdujemy nocleg.

Dziś przejechane 325 km.

trasa dnia: mapa




14 sierpnia, niedziela

Następny cel podróży to wulkany błotne w okolicy miasta Buzau. Jest to na wschód od nas, ale z braku dróg w tym kierunku musimy najpierw zjechać trochę na południe. Z miejscowości Comarnic gdzie nocowaliśmy, jedziemy do Campina gdzie skręcamy na wschód w małe drogi. Teraz zaczyna się dziurawy, wąski asfalt, nierzadko szutry. Najwyraźniej zaczynają się już tereny roponośne bo mijamy charakterystyczne pompy ropy. Część z nich jest już nieczynna, ale są i takie pracujące tuż przy drodze. Co ciekawe nie są w żaden sposób ogrodzone, a ich otoczenie zalane jest ciemną mazią. Nie mają tutaj ekologów walczących o każdego robaczka i trawkę?
Docieramy do miasta Valenii de Mutne i od tego momentu już lepszymi drogami jedziemy dalej na wschód. W miejscowości Berca skręcamy z głównej drogi na północ aby dotrzeć już do samych wulkanów. Kilkanaście kilometrów dalej trafiamy na mały parking tuz koło błotnych wulkanów. Jest też budka w której sprzedają bilety a tuż za nią widać już wysuszone błoto . Podczas parkowania od pewnego turysty dowiadujemy się, że te wulkany nie są tak ciekawe jak drugie położone nieopodal. Te drugie na południu stąd są ciekawsze a dodatkowo jeszcze wstęp jest gratis. Oba te miejsca mam dokładnie zaznaczone na GPSie wiec nie widzę problemu aby odszukać to drugie miejsce erupcji błota.
Wracamy niespełna 2 km na południe i tutaj również znajdujemy parking skąd turyści już piechota idą pod górkę. Jakoś nie mamy ochoty iść po horyzont w ubraniach motocyklowych, więc wjeżdżam w małą drogę polną wiodąca mniej więcej w tą stronę w która podążają turyści. Taka akcja opłaca się bo już po chwili jesteśmy na łące tuż przy początku błota. Motocykl jest na górce więc dodatkowo będziemy go cały czas widzieć.
Idziemy oglądać błotny teren. Mamy tutaj różne typy kraterów od dużych jezior błota do małych stożków. Część zagłębień jest wypełniona wodą i w tych słychać ciągłe syczenie wydobywających się gazów. Z kraterów wypełnionych błotem słychać bulgotanie a na ich powierzchni tworzą się błotne bąble.
Odgłosy syczenia i bąblowania zagłusza tylko głośny płacz małego Rumuna który po wdepnięciu w błoto ma umazaną cała nogę do kolana. Chodzi po całej okolicy za rodziną i ryczy w niebogłosy a rodzinka nie kwapi się do jego uciszenia. Ech... miejscowi...
Następny cel podróży to stolica Rumuni. Wracamy na główną drogę DN10, po kilkunastu km jesteśmy w Buzau i stąd 100km szybkiego przelotu do Bukaresztu. Po dotarciu do miasta od razu kierujemy się na wcześniej upatrzony kamping. Znajduję rozsądne miejsce biwakowe, meldujemy się i rozbijamy nasz domek. Po sąsiedzku mamy Anglików na motocyklach, ale ich KTM jest wyraźnie rozkręcony na części. Już bez bagaży jadę do pobliskiego marketu gdzie robię zakupy spożywcze. Dzisiaj już tylko odpoczynek i jedzenie, zwiedzanie miasta jutro.

Przejechane 315km.

trasa dnia: mapa














15 sierpnia, poniedziałek

Zwiedzanie miasta zamierzamy ograniczyć do przejazdu przez nie i oględziny ciekawszych budowli tylko z zewnątrz. Z tego powodu rano pakujemy się całkowicie i ruszamy do centrum. Jedziemy do najbliższej głównej drogi wiodącej do centrum, ale okazuje się, że nie ma możliwości skręcenia w stronę centrum. Jedziemy więc w przeciwnym kierunku, aby jak najszybciej zawrócić. Droga jest dwupasmowa, rozdzielona barierką, więc udaje się to dopiero po 6 km. Dziwne tu mają rozwiązania.
Gdy już docieramy do centrum mijamy kolejno Łuk Triumfalny, Plac Rewolucji i przy nim Bibliotekę Uniwersytetu i Pałac Królewski, Pałac Sprawiedliwości i w końcu trafiamy pod Pałac Parlamentu - obecnie jeden z największych budynków na świecie. Dzisiaj wielki plac koło Parlamentu, na końcu szerokiego bulwaru, jest całkowicie pusty, więc cały parking jest nasz – możemy zrobić sobie zdjęcia bez żadnych ludzi czy samochodów.
Szybki objazd Bukaresztu się udał, startujemy więc w kierunku naszego następnego celu – Morze Czarne. Jedziemy mało ciekawą drogą, bo autostradą, prosto na wschód. Przejazd mostem przez Dunaj okazuje się płatny – pewnie dlatego, że nie ma się tutaj zbyt dużego wyboru sposobu pokonania tej rzeki. Po przekroczeniu rzeki opuszczamy autostradę i w stronę morza jedziemy już mniejszą drogą 22C, potem skręcamy w, teoretycznie zamkniętą, drogę w stronę miasta Lumina i w końcu docieramy nad jezioro Siutghiol, które oddzielone jest od Morza Czarnego wąską mierzeją. Na mierzeję wjeżdżamy od północy i na niej odnajdujemy upatrzony wcześniej camping. Jesteśmy w miasteczku Mamaia - największej miejscowości wypoczynkowej w Rumunii, kilka kilometrów na północ od Konstancy.
W cieniu niskich drzew rozbijamy namiot, oglądamy morze, plażę... Od teraz zaczyna się nicnierobienie.

Przejechane 261km.

trasa dnia: mapa




16 sierpnia, wtorek

Spacerujemy plażą w jedną i druga stronę, na motocyklu jedziemy do Konstancy. Kręcimy się po mieście, rozglądając się za jakimiś ciekawymi miejscami, ale nic takiego nie udaje się zauważyć... Kilka budowli sakralnych, stare kasyno, to wszystko co choć trochę przykuwa uwagę turysty. Wzdłuż plaży, w kierunku północnym, wiedzie trasa napowietrznej kolejki linowej – można pooglądać plażę z lotu ptaka.
Kontynuujemy nicnierobienie.

trasa dnia: mapa









17 sierpnia, środa

Odpoczywamy całkowicie lokalnie, camping, plaża, morze...




18 sierpnia, czwartek

Opuszczamy w końcu Mamaie i kierujemy się na północ wzdłuż morza.
Jedziemy przed miasto Novodari, następnie Istria, w którym znajdują sie ruiny starożytnego miasta. Ponieważ te ruiny nie są zbyt ciekawe, nie decydujemy się na postój w tym miejscu. Jadąc dalej docieramy do miasta Babadag, gdzie odbijamy na wschód do miasteczka Enisala. Tutaj na wzniesieniu znajduje się zamek, przy którym na chwilę przystajemy.
Ponieważ nie mamy w planach zwiedzania Delty Dunaju, kierujemy się w stronę centrum Rumunii . Zamierzamy jechać już w stronę Polski, zatrzymując się przypadku zobaczenia czegoś ciekawszego. Ponownie jedziemy przez Babadag i dalej najkrótszą drogą do miasta Braila, które leży po drugiej stronie Dunaju. Gdy już jesteśmy blisko rzeki, napotykamy na długi korek, który oczywiście omijamy lewym pasem. Na jego końcu znajdujemy prawie całkowicie zapakowany prom, więc nie zwlekając wjeżdżamy z rozpędu na jego pokład. Podczas załadunku jest on dość rozkołysany i, co ciekawe, nie posiada typowych dla promów podnoszonych „mostków” po których się przejeżdża i które niwelują różnice poziomów miedzy burtą a nabrzeżem. Jest to o tyle dziwne, że różnice tych poziomów dochodzą do 20cm, co jest nie do przejechania nawet dla ciężarówki – trzeba dobrze celować i wjeżdżać w odpowiednim momencie.
Kiedy prom zaczyna odbijać od brzegu, jakiś człowiek z obsługi przechodzi się po pokładzie i zbiera opłatę. Prom wpływa w główny nurt rzeki i zaczyna się ustawiać przodem w dół Dunaju. Zaczynam się więc zastanawiać dokąd tak właściwie płyniemy, bo przecież wjechaliśmy z rozpędu na to co akurat stało... Właściwie teraz już za późno na zmiany, więc po prostu płyniemy. Bilet nie był jakoś wyjątkowo drogi, paszportów nie chcieli, więc nie może być aż tak źle.
Niedługo potem prom skręca w stronę brzegu miasta Braila, więc jednak dobrze trafiliśmy. Podczas zjeżdżania z promu, ze względu na ponowne duże różnice poziomów, musimy dobrze wyliczyć moment ruszenia, aby nie wbić się w ścianę nabrzeża. Osobiście wolę zeskoczyć nawet kilkanaście centymetrów na brzeg niż trafić na 20cm ścianę...
Z Braila kierujemy się do pobliskiego Galati i kiedy już do niego dojeżdżamy, widzimy na wzniesieniu rozległe zabudowania przemysłowe. Wszystko w ciemnych barwach, zadymione, sprawiające bardzo przygnębiające wrażenie. Ten ponury kompleks to huta żelaza. Której widok bardzo skutecznie dopinguje nas do jak najszybszego opuszczenia tego miejsca.
Jedziemy dalej, teoretycznie główną drogą, przez miejscowości Focsani, Vidra, Barsesti aż do Targu Secuiesc. Nie należy sądzić, że skoro droga ma oznaczenie jednocyfrowe (2D), to będziemy mieli ładny asfalt. Cześć tej trasy to szeroki szuter, na którym widzimy nawet miejscowy samochód z rozerwaną miską olejową i długą plamą oleju... Po raz kolejny, dzięki wysokiemu zawieszeniu naszego motocykla, możemy szybko i bezproblemowo pokonać również tą trasę.
Z miasta Targu Secuiesc kierujemy się bardziej na północ drogą 11B w kierunku Miercurea Ciuc. Tutaj przy drodze natrafiamy na miejsca upamiętniające ofiary bitew – rzuca się w oczy spora ilość węgierskich flag. Wygląda na to, że były to walki pomiędzy Węgrami i Turkami. Również w przydrożnych hotelach i restauracjach widać dużo węgierskich akcentów. Z Miercurea Ciuc jedziemy dalej na zachód drogą 13A, przy której znajdujemy nocleg – tutaj również widzimy wiele węgierskich akcentów jak i spotykamy sporo samych Węgrów.

Przejechane 523km.

trasa dnia: mapa












19 sierpnia, piątek

Rano startujemy w stronę Węgier. Jedziemy przez miasta Odorheiu Secuiesc, Sovata, Reghin, Cluj-Napoca, Oradea. Z Rumuni wyjeżdżamy około godziny 15.
Ponieważ przejazd przez Węgry i Słowację traktujemy tylko jako tranzyt i dodatkowo bardzo dobrze znamy drogę z tych rejonów do Wrocławia pojawia się pomysł, aby już dzisiaj, za jednym zamachem dojechać do domu. Jedziemy więc dalej przez Debrecen, Miskolc, Rimavska Sobota, Zvolen, Martin, Zilina, Cieszyn, aby już w nocy dojechać do Wrocławia.

Przejechane 1139km.

trasa dnia: mapa




Podsumowanie

Zrobiliśmy 4198 km.

Tym razem udało się nam przejechać obie znane górskie drogi: Transalpine i Transfogarę, a to za sprawą okresu w którym pojechaliśmy.
Góry Rumunii stały się bardziej przejezdne dla zwykłych ludzi - asfaltów wciąż przybywa.
Podaczas tego wyjazdu mieliśmy dużo sytuacji które niezbyt dobrze świadczą o tubylcach, co ciekawe takich sytuacji nie było gdy byliśmy w Rumunii kilka lat temu...

Tradycyjnie nie mieliśmy żadnych problemów technicznych z motocyklem.

Maju

wszystkie zdjęcia z wyprawy - 435 szt.
mapa całej trasy - ślad GPS