wstecz

Kraje bałtyckie 2012
Litwa, Łotwa, Estonia
Termin: lipiec 2012 roku

Uczestnicy:
Kasia, Maju Agnieszka, Haku
oraz
2x Honda XL650V Transalp


Naszym celem jest zwiedzenie Litwy, Łotwy i Estonii.
Przejazd na północ prowadzi w głębi lądu, a powrót - wzdłuż wybrzeża.
Przejeżdżamy przez stolice wszystkich państw i inne ciekawsze miejsca.


8 lipca, niedziela


Dzisiejszy dzień to dojazd pod litewską granicę.
Z Wrocławia na Mazury to trasa w poprzek kraju, ale nie mamy wyjścia.
Na Litwę prowadzą dwa przejścia graniczne a my zamierzamy skorzystać z tego mniejszego, położonego bardziej na południu.
Nocujemy 16km od granicy, koło miejscowości Giby.

Przebyta droga – 634km.

trasa dnia: mapa









9 lipca, poniedziałek


Rano ruszamy w stronę przejścia granicznego, które, ze względu na strefę Schengen, przekraczamy bez konieczności zatrzymywania się. Nie spieszymy się, dziś w planach krótki odcinek drogi.
Naszym pierwszym celem są Troki. Trasa prowadzi przez miejscowość Olita i już po 130km od granicy jesteśmy nad jeziorem Galwe, gdzie na wyspie stoi zamek. Budowla ta, dzięki kompleksowej rekonstrukcji, jest obecnie w doskonałym stanie i jest ważną atrakcją turystyczną Litwy.
Koło zamku wszelkie miejsca parkingowe są płatne, co skrzętnie wykorzystują właściciele stojących tutaj domów i sami oferują tańsze miejsca parkingowe na własnych podwórkach. Zostawiamy motocykle na takim właśnie podwórku i idziemy zwiedzać zamek. Wstęp jest płatny, jednak kasa znajduje się już na dziedzińcu, za murami obronnymi, co pozwala na jego częściowe obejrzenie tym, co nie chcą płacić. Zwiedzamy dokładniej poszczególne pomieszczenia zamku. Jest ich bardzo dużo i są dobrze wyposażone - ilość zebranych tutaj zabytkowych gadżetów jest naprawdę spora. Zdecydowanie trzeba to zobaczyć. Obchodzimy również zamek dookoła, co dopełnia kompleksowe zwiedzanie. W sąsiedztwie zamku jest sporo kramików i knajpek, gdzie można co nieco przekąsić.
W Trokach spędzamy 2 godziny, po czym jedziemy do pobliskiego Wilna. Tutaj kierujemy się od razu na wcześniej upatrzony kemping i rozbijamy nasze domki. Od Troków zrobiliśmy zaledwie 26 km, jest trochę po godzinie 16. Teraz, gdy już mamy zapewnione miejsce noclegowe, bez zbędnych bagaży jedziemy zwiedzać centrum miasta.
Parkujemy motocykle przy chodniku zastanawiając się czy nas też dotyczy opłata parkingowa. Pytamy się 2 różnych policjantów jak jest z płaceniem, a ponieważ każdy mówił co innego, dajemy sobie spokój. Zaczynamy spokojne zwiedzanie miasta. Najpierw odwiedzamy Ostra Bramę w pobliżu której zaparkowaliśmy, potem stopniowo obchodzimy centrum aż do Katedry. W lokalnych restauracjach szybkiej obsługi jest udostępniane gratisowe wifi, wiec możemy skorzystać z internetu dla podtrzymania kontaktu ze światem.
W centrum miasta spędzamy kilka godzin, aby w końcu koło godziny 21 wrócić na kemping na nocleg.

Przebyta droga – 210 km.

trasa dnia: mapa



10 lipca, wtorek


Rano pakujemy dobytek i ruszamy na północ drogą A14. Około 25km za Wilnem, niedaleko naszej trasy przelotowej, odnajdujemy położony na uboczu jeden z punktów Południka Struvego. Południk ten to sieć punktów pomiarowych i został on wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Nie ma tutaj żadnego parkingu ani innych budowli świadczących o obecności czegoś istotnego. Sam punkt jest położony na małym wzgórzu 200 metrów od małej, lokalnej drogi. Przy drodze jest tablica informacyjna, a do samego punktu prowadzi mała ścieżka przez łąkę, co pozwala naszym jednośladom na dojechanie pod sam punkt.
Po krótkim postoju ruszamy dalej. W tej części Litwy nie mamy nic więcej do zwiedzania, więc przed nami tylko przelot na Łotwę. Jedziemy przez miasto Utena, kawałek dalej odbijamy w lewo w mniejszą drogę, mijamy Dusetos, potem w Obeliai ponownie odbijamy w bok, i już po chwili jesteśmy na granicy z Łotwą. Od Wilna zrobiliśmy 170km.
Sama granica to oczywiście tylko tablice informacyjne, brak jakichkolwiek zabudowań, a tym bardziej kontroli. Jesteśmy zatem juz na Łotwie i, po krótkim postoju na pamiątkowe zdjęcia, ruszamy dalej.

Przez Litwę będziemy jeszcze wracać, ale mamy już pewne spostrzeżenia z tego kraju - kierowcy jeżdżą bardzo przepisowo. Nawet na głównych, przelotowych szosach nikt nie przekracza 90km/h, a jeśli już ktoś zdecyduje się wyprzedzać, to trwa to wieczność - inaczej wyprzedzający musiałby rozwinąć znacznie większą prędkość od wyprzedzanego. Wprawdzie my i tak nie jeździmy za szybko, ale te non stop 90km/h na prostych drogach przez lasy jest dość nużące.

W najbliższych planach jest odwiedzenie kilku zamków na południu Łotwy i w tym celu z naszego małego przejścia granicznego musimy dostać się na główną drogę A6. Kierujemy się więc lokalnymi drogami wciąż na północ. Po drodze okazuje się, że dość spory odcinek ma nawierzchnię szutrową. Jest to naprawdę szeroka droga, ale jednak z luźną nawierzchnią. Ten odcinek pokonujemy w tumanach kurzu, a nasze pojazdy i my sami pokrywamy się warstwą pyłu.
Do głównej drogi docieramy w mieście Jekabpils i od teraz kierujemy się na zachód w stronę Rygi. Pierwszym miejscem postoju jest zamek w mieście Koknese. Motocykle zostają na dużym, bezpłatnym parkingu przyległym do parku i stąd krótki spacerek pod ruiny. Teren nie jest ogrodzony, ale przy wejściu stoi mała budka gdzie pobierane są opłaty za wejście. Okazuje się, że nie można płacić kartą, a my nie mamy łotewskiej waluty. Pani nie chce również przyjąć banknotu 5 euro, bo prawie tyle w przeliczeniu się należy. Trochę to smutne, aby przez taki drobiazg nie móc zwiedzić miejsca, do którego na pewno nie wrócimy. Kiedy tak sobie siedzimy na trawce przy wejściu i przez chwilę oglądamy z oddali budowlę, podchodzi do nas kasjerka i stwierdza, że jednak przyjmie euro. Widać doszła do wniosku, że to trochę nie za dobrze uniemożliwić zwiedzanie podróżnikom z "dalekiego" kraju tego ciekawego miejsca.
Ruiny nie są może zbyt okazałe, ale teren jest ładnie utrzymany. Kamienna budowla stoi na cyplu utworzonym przez dwie rzeki i to właśnie wzdłuż ich brzegów stoją ocalałe, dwukondygnacyjne ściany zamku. Pomimo nie za dużych rozmiarów budowli, miejsce to i tak jest godne odwiedzenia.
Przy ruinach spędzamy niespełna godzinę, a ponieważ jest godzina 18 i pogoda robi się deszczowa, postanawiamy poszukać miejsca na nocleg. Na lokalnej mapce okolicy znajdujemy znaczek kempingu, więc decydujemy się go poszukać. Pomimo dość dokładnego przeszukania wskazanej okolicy nic takiego nie znajdujemy. Ruszamy więc dalej główną drogą w stronę Rygi. Następnym miejscem do zwiedzania są kolejne ruiny w Lielvarde, ale te są już pozostawione na jutro. Ponieważ z Koknese do Lielvarde jest zaledwie 45km mamy niewielki odcinak drogi na znalezienie odpowiedniego noclegu. Kiedy już jesteśmy bardzo blisko docelowego miasta, nie mając wyboru zjeżdżamy z trasy i postanawiamy rozbić się na nocleg po prostu pod lasem. Kiedy już mamy odpowiednie miejsce i zaczynamy się rozbijać zaczyna padać deszcz. Wszystkie czynności na dworze robimy w pełnym stroju motocyklowym i kaskach, dzięki temu przynajmniej pod spodem mamy sucho. W namiocie przynajmniej nic nie kapie na głowę, a i z jedzeniem nie mamy problemów, gdyż zawsze mamy zapasy na tego typu okazje. W takiej to niesprzyjającej pogodzie idziemy spać, za to motocykle zażywają zasłużonej kąpieli i zmywają z siebie pył szutrowych dróg.

Dziś przejechane 330 km.

trasa dnia: mapa




















11 lipca, środa

Rano już nie pada, pakujemy nasze domki i udajemy się do pobliskiego Lielvarde. Tutaj na terenie parku znajdują się niewielkie, kamienne ruiny, przy których spędzamy kilka chwil.
Niedaleko nas jest już Ryga, jednak ona jest w planach do zwiedzania dopiero, gdy będziemy wracać. Z Lielvarde jedziemy na północ aż do miasta Sigulda, mijamy je i tuż za nim zatrzymujemy się pod zamkiem w Turaidzie. Motocykle zostają na parkingu, a my idziemy zwiedzać.
Po wykupieniu biletów wkraczamy na teren parku i główną aleją idziemy w stronę widocznych w oddali czerwonych, ceglanych murów. Po drodze można również zwiedzić niewielki kościółek oraz mniejszy budynek z ekspozycją z epoki. W końcu trafiamy pod właściwe mury zamku, gdzie przebrana pani ponownie prosi o okazanie biletów. Wkraczamy na dziedziniec i dopiero teraz można oszacować stan i wielkość zamku. Okazuje się, że jego ściany są tylko z jednej strony dziedzińca, a do zwiedzania udostępnione jest kilka pomieszczeń wewnątrz. Osobną budowlą jest wysoka baszta, na którą można wchodzić. Z jej wierzchołka bardzo dobrze widać pagórkowatą, zalesioną okolicę, która jest jednocześnie parkiem narodowym. Ilość dostępnych wnętrz nie jest zbyt duża, więc nie zabawiamy tutaj zbyt długo.
Z Turaidy kierujemy się na północny wschód, aby niedługo potem dotrzeć do miasta Cesis. Parkujemy w centrum i obchodzimy okolicę szukając ciekawszych obiektów. Najciekawszą budowlą jaką widzimy są ruiny zamku, które oglądamy jednak pobieżnie. Przystanek w tym mieście jest raczej symboliczny i szybko ruszamy w dalszą drogę w stronę Estonii.
80km dalej jesteśmy już na granicy z Estonią w miejscowości Valga. Naszym pierwszym większym celem w Estonii jest dopiero miejscowość Narva. Jest ona na samym "końcu" tego kraju, więc przed nami przelot na północno-wschodni kraniec państwa. Jedziemy w kierunku miasta Tartu, ale nie korzystamy z głównej drogi . Jedziemy mniejszą drogą na wschód od głównej, tak aby przejechać przez Sangaste, gdzie znajduje się ceglany zamek. Tutaj zatrzymujemy się na krótkie oględziny pod samym budynkiem. Budowla ta nie jest warowna i chyba bardziej przypomina pałacyk. Tak naprawdę to na mapach miejsce to jest opisane jako Lossikula a nie Sangaste, jednak wszędzie występuje ta druga nazwa.
Jedziemy dalej, mijamy miasto Otepaa i docieramy do miasta Tartu. Podczas tego naszego pierwszego przelotu przez Estonię jest wyraźnie zauważalna różnica między sąsiadującymi państwami. Na Łotwie było tak "normalnie", natomiast Estonia robi juz bardziej skandynawskie wrażenie. Po raz pierwszy na wyjeździe widzimy np. biegających po ulicach ludzi - tak dla sportu, nie żeby uciekali przed kimś... Może to dlatego, że Otepaa jest nazywana zimową stolicą Estonii - to taki odpowiednik naszego Zakopanego.
W Tartu tankujemy tylko nasze pojazdy i jedziemy dalej. Ponieważ jest już godzina 19:30 (20:30 po estońsku), kierujemy się w kierunku jeziora na granicy z Rosją, aby tam znaleźć nocleg. Po przejechaniu 55km i pokonaniu kolejnych odcinków szutrowych zostajemy na kempingu nieopodal miasteczka Kallaste nad jeziorem Pejpus. Jest to estońska nazwa tego jeziora, a występuje też rosyjska - jezioro Czudzkie. Jezioro to ma 140km długości, co stanowi sporą część całkowitej długości granicy Estonii z Rosją. Na kempingu jest sporadyczny ruch turystów, za to jak to nad jeziorem spory ruch komarów, w okolicy recepcji jest WiFi, dostępna jest również sauna.

Nasz pierwszy dzień w Estonii pozwolił nam zauważyć że, podobnie jak na Litwie i Łotwie, kierowcy jeżdżą bardzo przepisowo. Praktycznie nikt nie jeździ szybciej niż 90km/h, przez co nasze przeloty prostymi odcinakami przez lasy są nieco monotonne - na szczęście tutaj są małe odległości, więc nie jest tak źle. Ponieważ jesteśmy już dość mocno na północy to noce są bardzo jasne - trzeba spoglądać na zegarek, aby nie przesadzić z czasem wieczornej aktywności.

Przejechane 362 km.

trasa dnia: mapa



12 lipca, czwartek

Nasz cel to nadgraniczne miasto Narva. Początkowo jedziemy wzdłuż jeziora, potem wraz z główną drogą odbijamy w stronę miasta Johvi. Miasto to leży na głównej drodze wschód - zachód pomiędzy Tallinnem a Narvą i dalej do Petersburga w Rosji. W Johvi odbijamy na wschód, skąd do Narvy jest ok. 50km. Kilkanaście kilometrów przed Narvą zjeżdżamy z głównej drogi na południe, aby do miasta dotrzeć mniejszą drogą i tym samym poznać miasto z mniej znanej strony.
Do Narvy wjeżdżamy od południa, a pierwszym obiektem który mijamy jest elektrownia. Na jej terenie składowane są spore ilości drzew - wygląda więc na to, że to one są tutaj paliwem. Chwilę potem jesteśmy już między budynkami mieszkalnymi, docieramy nad graniczną rzekę, gdzie widzimy już oba zamki wzniesione nad jej przeciwległymi brzegami. Jeden z zamków to zamek w Narvie czyli w Estonii, drugi jest już w Rosji w mieście Ivangorod. Podjeżdżamy na plac przy samym zamku i parkujemy motocykle na chodniku. Jest tutaj sporo samochodów, gdyż przy tym placu jest jednocześnie przejście graniczne z Rosją.
Wstęp za mury obronne zamku nie jest płatny, ale za nimi jest praktycznie tylko spory trawiasty plac, a dopiero bliżej rzeki stoi główny budynek zamku z kwadratową wieżą. Pod murem, w raczej mało eksponowanym miejscu, stoi pomnik Lenina. Obecnie z placu zabierane są ostatnie tymczasowe ogrodzenia, co pozwala sądzić, iż jest to miejsce w którym odbywają się masowe imprezy. Wchodzimy do wnętrza głównego budynku zamku i dopiero tutaj trafiamy na kasę biletową. Po zakupieniu biletów wchodzimy kolejno na coraz wyższe piętra budynku, gdzie są wystawy z różnych epok. Jest w tym jakaś chronologia, bo na samej górze są zdjęcia współczesnej estońskiej armii. Z samej góry wieży rozpościera się widok na miasto, most graniczny oraz sąsiadujący zamek w Rosji.
Miasto Narva jest nad rzeką i zaledwie kilka kilometrów od morza i to właśnie nad nie chcemy teraz dotrzeć. Kręcimy się trochę po ulicach miasta szukając właściwej drogi wyjazdowej, a gdy w końcu się to udaje, już po chwili jesteśmy w małej nadmorskiej miejscowości Narva-Jõesuu nad Bałtykiem. Miejsce to jest dosłownie na samym końcu Estonii - na północ mamy wody Zatoki Fińskiej, na wschodzie Rosja. Idziemy zobaczyć wybrzeże i widzimy szeroką, piaszczystą plażę praktycznie na tym samym poziomie co sama miejscowość. Z tego co widzimy to jest to typowo wypoczynkowe miejsce o krajobrazie bardzo podobnym do naszych nadmorskich wiosek.
Od teraz zamierzamy jechać wybrzeżem morza zatrzymując się gdy zobaczymy coś ciekawego. Generalnie w ten sposób zamierzamy dotrzeć prawie do samej Polski - przeszkodą jest tylko Obwód Kaliningradzki do którego nie wjedziemy bez wiz.
Jedziemy wybrzeżem na zachód starając się jechać mniejszymi drogami jak najbliżej linii brzegowej. Nie zawsze takie drogi istnieją, więc nie widzimy morza za często. Po przejechaniu ok 40km, gdy jesteśmy ponownie na wysokości miasta Johvi droga w końcu przebiega nad samym morzem. Tutaj okazuje się, że jesteśmy na wysokim na 40 metrów klifie i nie ma mowy o zejściu nad samą wodę. Jedziemy dalej co pewien czas próbując oglądać wybrzeże. Podczas kolejnej takiej próby droga wyprowadza nas do jakiegoś portu prosto pod stojący prom. Ponowna próba i jesteśmy w malutkiej wiosce bez żadnych atrakcji. Jest ona jednak już niżej - klif się skończył. Ponieważ dotychczasowe zwiedzanie wybrzeża nie wykazało żadnych atrakcji, a przejechaliśmy od Narvy już 120km, postanawiamy już bez dalszych postojów przejechać bezpośrednio do Tallina. Wbijamy się na główną drogę, której pewien odcinek okazuje się dwupasmowy - to pierwsza tak szeroka droga jaką widzimy od wyjazdu z Polski. Tutejsi kierowcy po raz pierwszy jadą szybciej niż 90km/h, więc i my możemy w końcu rozwinąć skrzydła. Dzięki tak sprzyjającym warunkom drogowym już po godzinie jesteśmy w Tallinie.
Ponieważ jest już wieczór, to bez zbędnej zwłoki kierujemy się na wcześniej upatrzony miejski kemping. Ponieważ mam jego dokładne współrzędne, to znajdujemy go bez problemu. Okazuje się, że jego teren to wylana asfaltem przestrzeń między kilkoma budynkami magazynowymi. Dość nietypowa sceneria, ale cóż na to poradzić. Na szczęście znajdujemy trawiasty kawałek i rozbijamy namioty. Wbijanie śledzi w asfalt zapewne nie skończyło by się sukcesem...
Gdy mamy już zapewniony nocleg wybieramy się na spacer nad wodą, gdzie widzimy oświetlone promy wypływające z portu. W okolicy kampingu generalnie nic nie ma, ale jest za to mała budka, która serwuje pizze, mamy więc stołówkę na miejscu. Zwiedzanie miasta pozostaje na jutro.

Przejechane 417 km.

trasa dnia: mapa


















13 lipca, piątek

Ponieważ zwiedzanie Tallina nie zajmie nam całego dnia, nie zamierzamy zostać tutaj na dwie noce. Pakujemy więc nasz dobytek i jedziemy do centrum. Parkujemy na chodniku blisko centrum i już piechotą idziemy oglądać miasto.
Przez kilka godzin zwiedzamy kolejne budynki, kościoły, sobory, rynek - generalnie poruszamy się w obrębie starego miasta. W prawosławnych świątyniach tradycyjnie panuje przepych i ... nie wolno fotografować. Część starego miasta jest na wzgórzu skąd roztacza się widok na resztę miasta oraz morze.
Gdy już mamy dość zwiedzania, ruszamy dalej. Od Tallina zaczynamy już jechać na południe - Narva i Tallin były najbardziej wysunięte na północ na naszej trasie.
Planujemy dotrzeć do wyspy Sarema, zwiedzając po drodze zauważone ciekawsze miejsca na wybrzeżu. Na jednym z półwyspów wypatrzyłem miejscowość Paldiski, więc postanawiamy sprawdzić co tam jest ciekawego. Po przejechaniu 70 km jesteśmy na miejscu, gdzie okazuje się, że sama miejscowość jest bardzo mała. Na GPSie widzę, że do końca cypla jest jeszcze ze 2km, więc jedziemy dalej. Już po chwili jesteśmy na wysokim klifie i po raz pierwszy na wyjeździe widzimy tradycyjną latarnię morską. Parkujemy na małym parkingu i przechadzamy się po klifie. Czerwień wysokiej latarni morskiej mocno kontrastuje z zielenią otoczenia. Kiedy chodzę po zarośniętym wybrzeżu, wzbudza to wyraźny niepokój jednej z mew. Lata nade mną z głośnym krzykiem, raz po raz nurkując prosto na mnie. W ostatniej chwili odbija w górę, ale najwyraźniej jest to forma atakowania lub odstraszania. Gdy opuszczam jej teren, ptak się uspokaja.
Kierując się w stronę Saremy zajeżdżamy do kolejnej większej miejscowości na wybrzeżu - Haapsalu. W mieście, nieopodal wybrzeża, znajdujemy zamek, przy którym zostawiamy motocykle. Teren wewnątrz murów obronnych to pozostałości zabudowań zamku oraz ładnie utrzymany teren rekreacyjny. Po drugiej stronie zamku wychodzimy na nadmorską promenadę. Oglądając wybrzeże napotykamy się na rekwizyty i sprzęt ekipy filmowej, a sądząc po wyglądzie tych rekwizytów, powstaje tu film z czasów przedwojennych.
Opuszczając Haapsalu kierujemy się nadal na Sareme, ale jedyna droga w tym kierunku nie prowadzi bezpośrednio w stronę wyspy. Jedziemy w głąb kraju i dopiero po jakimś czasie ponownie odbijamy już w stronę Saremy. 75 km za Haapsalu jesteśmy ponownie na wybrzeżu w miasteczku Virtsu, skąd odpływa prom na wyspy. Kilkanaście minut oczekiwania i juz wjeżdżamy na prom samochodowy, a ten z prędkością 19km/h wiezie nas na wyspę Muhu. Sarema jest wyspą położoną tuż koło mniejszej Muhu i to właśnie przez nią trzeba przejechać w drodze na Saremę. Po 20 minutach zjeżdżamy z promu, a ponieważ jest już godzina 20.00, to właśnie na Muhu postanawiamy znaleźć nocleg. Jedziemy na wschodnią część wyspy, gdzie w wiosce Koguva mam zaznaczony wcześniej upatrzony kamping. Po przejechaniu 20km jesteśmy na miejscu, a kamping okazuje się po prostu wykoszoną łąką ogrodzona niskim, kamiennym murkiem. Tuż koło naszego kempingu znajduje się koniec asfaltowej drogi którą przyjechaliśmy, a wjazd do samej wioski jest zabroniony. Po drugiej stronie ulicy jest gospodarstwo przystosowane do imprez typu wesela i tam właśnie jest węzeł sanitarny i właściciel terenu. Tutaj dowiadujemy się, że będzie wesele, ale jeśli nam to nie przeszkadza to oczywiście możemy zostać. Mam obawy dotyczące bezpieczeństwa naszego dobytku, bo przecież jutro zamierzamy jeździć po wyspie a namioty staną w środku pola na dwie noce. Jednak szefowa lokalu informuje, że to bardzo spokojna okolica. Na łące obozuje jeszcze tylko jedna ekipa, a cała okolica to bardzo spokojna wioska, brak jakichkolwiek sklepów, ale to akurat nam nie przeszkadza - jak zwykle jesteśmy przygotowani na takie warunki robiąc wcześniej zapasy na kolację i śniadanie.

Dziś przejechane 270 km.

trasa dnia: mapa




14 lipca, sobota

Rano idziemy zobaczyć cóż ciekawego jest w naszej wiosce. Po krótkiej chwili jesteśmy nad wodą, gdzie znajduje się mała przystań, kilka łodzi i sieci rybackich. Dwie stare, drewniane łodzie są wyciągnięte na brzeg i najwyraźniej, wraz z rozłożonymi sieciami, stanowią atrakcję turystyczną. Drewniany domki dodają klimatu temu miejscu, a w jednym z nich jest małe muzeum. Nieco dalej od wody stoi pomnik estońskiego pisarza. Poszczególne gospodarstwa są ogrodzone niskimi kamiennymi murkami porośniętymi mchem, a przy wejściach, na murach często leżą odwrócone, stare łodzie. Na małym parkingu, który kończy drogę dojazdową do wioski pojawił się drewniany wóz z którego lokalny gospodarz coś sprzedaje. Trochę to dziwnie wygląda, bo przecież tutaj nikogo nie ma, a od wczoraj widzieliśmy tylko kilka osób w gospodarstwie właścicielki kempingu. Po jakimś czasie na parking zajeżdża autokar wycieczkowy - dopiero teraz daje się zauważyć sensowność ustawienia tu tego straganu. Okazuje się, że ta wioska jest swoistym skansenem, do którego zwożone są zorganizowane grupy turystów.
Po pieszym zwiedzeniu naszego najbliższego otoczenia, już na motocyklach, jedziemy zwiedzać resztę wyspy. W wybranym kierunku startujemy wzdłuż wybrzeża znalezioną małą, szutrową drogą. Po kilku kilometrach doprowadza nas na asfalt i dalej kierujemy się na południe w stronę wyspy Sarema. Na łące przy drodze widzimy spory znak rodem prosto z Australii informujący o kangurach - ot ciekawostka. Wyspa Muhu, na której jesteśmy jest połączona z Saremą asfaltową drogą biegnącą po usypanym wąskim kawałku lądu. Tą groblą szybko trafiamy na większą Saremę i na pierwszym rozwidleniu dróg kierujemy się w prawo, tak aby objechać wyspę dookoła przeciwnie do ruchu wskazówek zegara. W pierwszej napotkanej miejscowości zjeżdżamy w stronę wody chcąc trafić do portu. Kierunek okazuje się słuszny i już po chwili oglądamy małą przystań o specyficznym lokalnym klimacie. Ponownie widzimy drewniane łodzie i czerwone domki jakie często widzi się w Skandynawii.
Jedziemy dalej wzdłuż morza zatrzymując się w co ciekawszych miejscach, a większość trasy wiedzie tradycyjnie przez lasy. Koło wioski Panga trafiamy da duży parking i jakieś kramy co jednoznacznie wskazuje na miejsce które zapewne powinniśmy oglądnąć. Parkujemy więc i idziemy zobaczyć co tutaj jest ciekawego. Szybko okazuje się, że tutejszą atrakcją są wysokie skalne klify - widzieliśmy takowe już wcześniej w różnych rejonach Estonii ale tutaj zostały zamienione w atrakcję turystyczną.
Jedziemy dalej ponownie przez lasy, sporadycznie mijamy małe wioski. Krajobrazy więc identyczne jak w całej Estonii, więc w końcu postanawiamy odbić w stronę głównego miasta na wyspie jakim jest Kuressaare. Gdy docieramy do miasta, kierujemy się w stronę centrum gdzie odnajdujemy tutejszy zamek. Stoi on tuż koło zatoki i portu, a jego solidne mury obronne są dodatkowo otoczone fosą. Już pieszo udajemy się w stronę bramy w murach obronnych, ale tutaj jacyś ludzie przy stoliku najwyraźniej nie chcą nas wpuścić. Okazuje się, że na terenie zamku jest jakiś festiwal i aby wejść chociażby na chwilę na dziedziniec trzeba kupić bilety na tą imprezę. Oczywiście negocjacje niczego nie dają i gratis to możemy ewentualnie wejść jutro... Dzięki takiej życzliwości tubylców pozostaje nam oglądnąć zamek tylko zza fosy i odjazd w dalszą drogę.
Następnym punktem programu jest krater Kaali po meteorycie. Ma on ponad 100 metrów średnicy, jest głęboki na 22 metry i jest on niemal idealnie okrągły. Na jego dnie powstało jezioro a poziom wody mocno sie waha w zależności od pory roku i opadów. Sam krater nie jest ogrodzony, w każdej chwili można go zwiedzać, a w okolicy znajduje się jeszcze kilka mniejszych kraterów, które jednak zlały się z otoczeniem.
To jest już ostatni punkt programu dzisiejszego objazdu wyspy więc wracamy z Saremy na Muhu i dalej w na nasz kemping. Gdy już jesteśmy na miejscu, odwiedzamy jeszcze miejsce które mijaliśmy rano na szutrówce, a które jest opisane jako stary port Koguvy. Choć w rzeczywistości nic tutaj nie ma - tylko wykoszona łąka nad morzem z jedną ławką, to jednak miejsce to jest wskazane drogowskazem przy drodze. Grunt to dobra reklama. Wracając z portu na kemping zauważyłem jeszcze stary wiatrak, którego odwiedzam już piechotą po zostawieniu motocykla przy namiocie. Jest po godzinie 20, słońce chyli się ku zachodowi, ale noc i tak, jak dotychczas, będzie bardzo jasna - taki urok krajów położonych na północy.


Dziś podróżując po wyspie zrobiliśmy 244km.

trasa dnia: mapa
















15 lipca, niedziela

Czas już opuścić wyspy, więc pakujemy dobytek i udajemy się ponownie do portu na wschodnim brzegu Muhu. Tutaj kupujemy bilety i już po chwili płyniemy na kontynent. Plan jest podobny jak dotychczas, czyli jechać wzdłuż wybrzeża, tym razem na południe, zatrzymując się w ciekawych miejscach.
Po przejechaniu 75 km docieramy do większego miasta Parnawa (Parnu). W miejscu, które wygląda na centrum parkujemy na szerokim chodniku i już na piechotę obchodzimy najbliższą okolicę. Z braku ciekawszych atrakcji na tym kończymy pobyt w tym mieście. Startujemy w dalszą drogę, wzdłuż morza, mijamy tylko pojedyncze wioski i niespełna 70 km dalej mijamy granicę Estonia - Łotwa. Oczywiście brak jakichkolwiek kontroli, są tylko tabliczki informujące o zmianie kraju. Dalsza część trasy to nadal mało zaludnione lasy, jednak niedaleko Rygi, chyba po raz pierwszy na całym wyjeździe, nasz droga robi się dwupasmowa. Samochody wreszcie trochę przyspieszają i po raz pierwszy jedziemy dłuższy odcinek z prędkością ponad 100km/h.
Zaczynają sie przedmieścia Rygi i zaraz potem trafiamy w centrum miasta . Ponieważ planujemy zostać tutaj na noc, nie zatrzymujemy się teraz w centrum, ale mijamy je i kierujemy się do miasteczka Jurmala, gdzie spodziewamy się znaleźć miejsce noclegowe. Głównymi ulicami szybko trafiamy na drugą stronę Rygi, a tuż przed Jurmalą, na dwupasmowej drodze, zauważam znaki zakazu ruchu i jakieś napisy pod spodem. Tabliczki nie da się zrozumieć, samochody jadą dalej, zdziwiony tą sytuacją po prostu jadę jak inni. Kątem oka widzę jeszcze szeroką zatoczkę po prawej, za pasem zieleni, do której dojazd jest już daleko za nami. Chwilę potem jesteśmy już w miasteczku i jadąc wolno jedyną drogą rozglądamy się za noclegiem. Na drugim końcu Jurmali znajdujemy kemping, na którym zostajemy. Od recepcjonisty dowiadujemy się, że jest to miejscowość typowo wypoczynkowa i wjazd do niej jest płatny - to pewnie właśnie te zakazy ruchu o tym mówiły.
Jest dopiero godzina 17, rozstawiamy namioty i dzisiaj nie planujemy już nic więcej robić. Zwiedzanie Rygi zostawiamy na jutro, a teraz idziemy tylko pozwiedzać okolicę, czyli plażę, która jest tuż za wydmą. Nie ma tutaj wysokich klifów - jest szeroka, piaszczysta plaża po horyzont. Okazuje się, że w okolicy są opuszczone domy wypoczynkowe, nawet nasz kemping mieści się na takim terenie, bo obok nas stoi wysoki, opuszczony wieżowiec. Powybijane okna, wejścia zabite płytami, a w lasku prowadzącym na plażę widać pozostałości alejek, ławek, latarni. Nad samą plażą stoją pozostałości jakiegoś bufetu czy innych straganów. Najwyraźniej lata świetności tego miejsca już minęły.
Podczas spaceru namierzyliśmy nieopodal dobrze zaopatrzony sklep spożywczy i pizzerię, tak więc mamy wszystko co potrzeba pod ręką.


Dzisiaj przejechane 330km.

trasa dnia: mapa




16 lipca, poniedziałek

Z wypoczynkowej Jurmali do centrum Rygi jest ponad 20km i te pokonujemy na motocyklach.
Zostawiamy je w samym centrum na chodniku i już na piechotę idziemy zwiedzać miasto. Mamy na to cały dzień, więc nigdzie się nie spieszymy. Przez cały dzień zataczamy krąg wokół centrum, aby w końcu dotrzeć do jego centrum w Rynku. Ważniejsze budowle na naszej trasie to np. Sobór Narodzenia Pańskiego czyli katedra Łotewskiej Cerkwi Prawosławnej czy też Dom Bractwa Czarnogłowych. Pomniejsze kościoły i inne zabytki to nieodłączny widok na naszej trasie.
Nie omijamy również takich miejsc jak zadaszone hale targu spożywczego czy główny dworzec kolejowy. W tle widzimy wieżę telewizyjną która jest podobno najwyższą wieżą w UE.
Po całodniowym szwędaniu się po mieście, wracamy na nasz kemping, gdzie generalnie do nocy kontynuujemy nicnierobienie.

trasa dnia: mapa













17 lipca, wtorek

Nad ranem budzi mnie głośne szeleszczenie powtarzające się co kilka sekund. Diagnoza zjawiska tylko na słuch nie jest możliwa, zatem uchylam trochę nasze drzwi, czytaj zamek błyskawiczny namiotu. Mając głowę już w przedsionku, szczeliną pod tropikiem da się widzieć najbliższe otoczenie. Teraz widać głównych winowajców tego porannego hałasu. Dwie wielkie mewy wyciągnęły z naszego przedsionka reklamówki, w których musiały być ślady żywności. Odciągnęły je trochę od namiotu i próbowały rozerwać, a że torby były szeleszczące - no cóż, zrobiło się głośno. Nie pozostało nic innego jak przestraszyć ptaki i ...posprzątać strzępki z trawnika.
Jak widać dzikie bestie czyhają na dobytek spokojnych turystów, kiedy tylko ci zmrużą oczy - trzeba być czujnym!
Po spakowaniu naszego dobytku, ruszamy dalej zgodnie z dotychczasową zasadą czyli przed siebie, wzdłuż wybrzeża. Początkowo jedziemy wzdłuż Zatoki Ryskiej, czyli na północny zachód. Po prawej cały czas morze z piaszczystymi plażami, po lewej... jak to co? Oczywiście lasy. Przecież przez cały wyjazd jedziemy przez lasy...
Po przejechaniu 130km trafiamy na przylądek, który wyraźnie oddziela akwen z Zatoką Ryską włącznie od reszty Bałtyku. Miejsce to można nazwać Przylądek Kolka, Półwysep Kurlandzki, Cieśnina Irbe. Tutaj również jest szeroka, piaszczysta plaża i dwa parkingi - jeden ładnie wyasfaltowny, na samym krańcu lądu, oczywiście płatny i drugi, 300m dalej - zwykła, szeroka, szutrowa zatoczka w lasku - bezpłatna. Nasza szutrowa zatoczka okazuje się równie popularna co płatny asfalt, a do tego oferuje wokoło mnóstwo gratisowych jagód. Plaża... no cóż, jak to plaża, duuuużo piasku, a dodatkowo w tym przypadku mocno się on przemieszcza - silny wiatr niesie ze sobą cały czas warstwę ziarenek, więc plaża bardzo wyraźnie ucieka na wschód. W oddali, na morzu widać czerwone zabudowania małej wysepki z latarnią morską.
Ruszamy dalej, tym razem droga prowadzi już na południe. Co jakiś czas skręcamy w małe "uliczki" prowadzące bezpośrednio nad wodę, szukając jakiś ciekawych miejsc. Większość z tych dróg jest oczywiście szutrowa, a w dwóch miejscach na ich końcu znajdujemy niewielkie latarnie morskie. 90km za Kolką jesteśmy w miejscowości Windawa (Ventspils). Przejeżdżamy przez jej centrum, ale z braku miejsc które by przykuły naszą uwagę, jedziemy dalej.
Morze... lasy...
Po kolejnym "ekscytującym" leśnym odcinku o długości 110km jesteśmy w Lipawie. Tutaj już z daleka widać błyszczącą w słońcu złotą kopułę górującą nad osiedlem mieszkaniowym. Szybko trafiamy więc w pożądane miejsce czyli pod Cerkiew św. Mikołaja. Jest ona położona w środku ponurego osiedla bloków z poprzedniej epoki, a całe to miejsce jest nazywane portem wojennym, a samą świątynię nazywa się też soborem morskim. Kontrast pomiędzy tą kolorową cerkwią, a zniszczonym blokami jest potężny. Do środka nie udaje się wejść, właśnie zamykają...
Jedziemy do centrum Lipawy, parkujemy i obchodzimy najbliższy teren. Port, statki wojenne i rybackie, trochę ciekawszych budowli. Godzina 19, więc to wszystko zostawiamy w końcu za sobą i zaczynamy się rozglądać za noclegiem. Postanawiamy wyjechać trochę za miasto i poszukać czegoś rozsądnego. Niecałe 10km na południe od centrum Lipawy znajdujemy bardzo ciekawy, dobrze zorganizowany kemping Verbelnieki . Do wyboru pole namiotowe, domki, pokoje i wiele innych atrakcji. Tutaj zostajemy na noc.

Dzisiaj przejechane 372km.

trasa dnia: mapa





18 lipca, środa

Ruszamy na południe, po 40km opuszczamy Łotwę a wjeżdżamy na Litwę. Po kolejnych 25km jesteśmy w mieście Palanga. Tutaj szukając ciekawszych miejsc, trafiamy na typowy dla nadmorskich kurortów deptak. Zatrzymujemy sie więc tuż przy nim i na godzinę zamieniamy się w typowych deptakowo-kramowych-prawie plażowych turystów. To pierwsze tego typu miejsce, na jakie trafiamy podczas całego wyjazdu. Nawet pogoda jest słoneczna i jest wyjątkowo ciepło.
Zaledwie 20km dalej jesteśmy już w mieście Kłajpeda. Najpierw udajemy się na południe miasta, aby zobaczyć jak wygląda przeprawa na Mierzeję Kurońską, potem ponownie wjeżdżamy do centrum, gdzie zostawiamy motocykle. Tradycyjnie obchodzimy centrum miasta kierując się w co ciekawsze miejsca. Miasto leży przy ujściu Zalewu Kurońskiego do Bałtyku, więc tradycyjnie już mamy portowe klimaty.
W tej okolicy zamierzamy zostać trochę dłużej, a ponieważ mają to być spokojniejsze, bardziej wakacyjne klimaty, więc zamierzmy osiąść na tak właśnie wyglądającej mierzei. Jedziemy więc ponownie do przeprawy promowej i już po chwili płyniemy na ten wąski skrawek ziemi. Bilety kupuje się tuż przed promem i podobno za drogę powrotną nie będziemy płacić. Płyniemy 5 minut i już zjeżdżamy na mierzeję. Tutaj ruszamy jedyną drogą, i już po chwili okazuje się, że trafiamy na bramki - wjazd na mierzeję jest dodatkowo płatny. Szkoda, że człowiek dowiaduje się o takich rzeczach jak już tutaj przypłynął. Swoją drogą to nie można tej opłaty doliczyć do promu? Przecież i tak nie da się tutaj inaczej dostać.
Jadąc w dół mierzei trafiamy do pierwszego miasteczka, ale nie widzimy tu kempingu. Jedziemy dalej, trafiamy na skrzyżowanie i drogowskaz do drugiej miejscowości - tutaj również nic nie ma. W końcu trafiamy do ostatniej miejscowości jaką jest Nida. Ostatniej, bo dalej jest już koniec cywilizacji - granica z Rosją (obwód kaliningradzki) i normalny człowiek, na normalnych zasadach nie może tam wjechać. Warto dodać, że od promu do Nidy jest 45km. Nida okazuje się nieco większą miejscowością, na której południowym krańcu jest kemping. Teren jest zalesiony i wśród drzew rozbijamy nasze domki. Gdy już mamy zapewnione spanie, idziemy na pierwsze oględziny miasteczka. Jest to typowo turystyczne miejsce z kolorowym od stateczków portem i knajpkami. Warto jednak zaznaczyć, że nie wygląda to tak jak nasze rodzime wypoczynkowe kurorty - knajpek jest zaledwie kilka, brak kramów i innych budek z lodami, goframi itp. Wybór praktycznie żaden. Koło miasta znajdują się wysokie wydmy, które są chyba najważniejszą atrakcją tego terenu. Cała Zatoka Kurońska, która od Bałtyku jest oddzielona właśnie mierzeją jest na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Nadchodzi zmierzch, pierwszy pobyt w Nidzie zakończony, ciąg dalszy jutro.

Dziś przejechane 170km.

trasa dnia: mapa












19 lipca, czwartek

Pobyt w tak małym miasteczku przebiega leniwie, bo tak właśnie powinien. Nida znajduje się na mierzei od strony zalewu, nie ma więc tutaj dotkliwych wiatrów od morza.
Zaglądamy na wydmy, na których znajduje się duży zegar słoneczny pokazujący nie tylko godziny ale też dni i coś tam jeszcze. Dopiero będąc na wydmach można zauważyć jak bardzo są one rozległe i wysokie.
Przy wejściu do portu Nidy stoją dwie niewielkie latarnie, każda z nich pomalowana w jaskrawe kolory. Czerwona i zielona, czyli tradycyjne oznaczenie stron. Dodatkowo okoliczne ławki są równie jaskrawe - niebieskie. Całe to kolorowe zestawienie tworzy bardzo ciekawą kompozycję.
Dzień mija leniwie.





20 lipca, piątek

W nocy budzą mnie odgłosy buszowania w naszym przedsionku. Wygląda to na ponowne dobieranie się jakiegoś stworzenia do naszych reklamówek. Po cichu uchylam zamek namiotu tak, aby zdążyć zobaczyć sprawcę zamieszania. Gdy już mam dobrą pozycje startową, szybko wyglądam na zewnątrz i przez chwilę widzę trójkątną głowę w przedsionku, próbującą wyciągnąć torbę na zewnątrz tropiku. Ta na mój widok szybko znika i cała akcja się kończy. Wyglądało mi to na coś w rodzaju lisa. No tak - bliska granica cywilizowanego świata musiała mieć wpływ nawet na dziką zwierzynę która to jak widać czyha na majątek turysty
Rano zwijamy nasz dobytek - skończyła się Litwa, czas wracać do kraju. Wracamy na prom, bezpłatnie przepływamy do Kłajpedy i z tej kierujemy się w stronę Kowna. To jedyna droga do kraju, bo przecież musimy okrążyć obwód kaliningradzki. Nie jedziemy główną, najkrótszą drogą ale mniejszą, prowadzącą wzdłuż Niemna. Właśnie przy tej drodze, nad Niemnem, zwiedzamy jeszcze kilka napotkanych ciekawych budowli, by w końcu po przejechaniu 250km dojechać do Kowna.
W Kownie oglądamy zamek stojący nad Niemnem, potem w centrum okazały kościół św. Michała Archanioła na końcu długiego deptaku.
To ostatni punkt naszego wyjazdu. Jedziemy główną drogą do Polski i niespełna 90km dalej jesteśmy już w kraju. Wjeżdżamy jeszcze kolejne 90 km w głąb kraju i znajdujemy nocleg.


Dzisiejsza trasa to 500km.

trasa dnia: mapa










21 lipca, sobota

Szybki przelot z Mazur do Wrocławia. Koło godziny 18 jesteśmy w domu.
Przejechane 560km

trasa dnia: mapa




Podsumowanie

Litwa, Łotwa, Estonia

Kraje małe, zalesione, praktycznie brak wzniesień. Większość dróg to przeloty przez lasy, mała ilość wiosek, przez co przeloty są dość monotonne. Kierowcy jeżdżą wolno, na trasach panuje zwyczajowe 90km/h. Klimat chłodniejszy niż w Polsce, wilgotno - często pada deszcz - niekoniecznie długo czy intensywnie. Mała ilość mieszkańców tych krajów ma przełożenie na małą ilość miejsc wypoczynkowych typu kurorty.

W sumie zrobiliśmy 4433 km.

Maju

wszystkie zdjęcia z wyprawy - 435 szt.
mapa całej trasy - ślad GPS